Leżałam sztywno na łóżku, pięści zaciskając na prześcieradle, a tępy wzrok kierując w górę, w stronę sufitu. Taki o, biały sufit. Sufit po prostu. W myślach dokładnie piąty raz mówiłam sobie, że powinnam już umrzeć. Już dawno. Przełknęłam nerwowo ślinę i odwróciłam głowę w bok. Kroplówka na stelażu, kabelkiem podłączona do mnie. Jak to brzmi... Kabelkiem podłączona do mnie. Jak do jakiegoś urządzenia. Jak do jakiejś okropnej maszyny. Zacisnęłam powieki i tym razem moja głowa przechyliła się tylko odrobinkę w lewo. Monitor. I kilka kresek. Właściwie, te kreski cały czas biegały w inne strony. Próbowałam pojąć, dlaczego jedna ucieka w górę, dlaczego ta druga, zielona całkiem, strasznie wolno płynie, a fioletowa robi fikołki. Wiedziałam, że te kreski mają coś wspólnego z moim organizmem, ale chyba byłam zbyt głupia, by wiedzieć, co takiego. Nie wiedzieć czemu, te wesołe, kolorowe kreski bardzo mnie smuciły. Wtedy znów pomyślałam sobie, że chciałabym być martwa. Nieżywa. Taka całkiem...Taka całkiej zwyczajnie zimna, sztywna, sina, okrojona z ludzkości. Westchnęłam pierwszy raz i spojrzałam na swoje dłonie. Leżały bezładnie na białej, pachnącej krochmalem pościeli szpitalnej. Szósty raz przez moją słabą główkę przemknęła myśl " Dlaczego przyszło mi żyć, do cholery". I drzwi stanęły otworem. Stanął w nich On. Za Jego plecami widziałam pielęgniarkę, która przyprowadziła Go do sali. I nagle zrobiło się tak ciepło, parno, gorąco, przesadnie duszno. Pomysłałam, że nie powinno Go tam wtedy być. Wszedł pewnie do środka i na stoliczku obok mojej głowy połozył dwie duże mandarynki i trzy pomarańcze. Pielęgniarka stojąca w progu, patrząca na mnie z niezbyt ukrytą zazdrością, obserwowała Jego plecy. A On próbując ustawić butelkę soku pomarańczowego, zerkał na mnie ciekawsko, zezując odrobinę w stronę tego monitora. No tego monitora z kreskami, co mi od nich potwornie mocno smutno jest. Tak mi się wydaje coś, że Jemu też było przykro, jak je obserwował. A może wiedział, co te kreseczki oznaczają? I one nie oznaczały nic absolutnie dobrego? I dlatego? Drzwi skrzypnęły i oprzytomniałam. Pielęgniarka wyszła, zostawiając mnie zastygłą i milczącą, oraz Jego, z mandarynką w ręku. Obserwował moją twarz, swoimi zielonymi oczyskami, taksującym wzrokiem zagłębiając się w moje źrenice. Na spierzchniętych ustach natychmiast pojawił się grymas, dlatego prędko usiadł obok. Powiedziałam Mu słabym głosem, że nie powinien tu przychodzić. Nastała minuta ciszy, po której stwierdziłam, że zrobił bardzo źle, stając w progu tego pomieszczenia. Uniósł brwi, a ja spotkałam Jego pytające, oczekujące wytłumaczenia oczy. Wypuściłam powietrze i uniosłam się lekko na poduszkach. I wytłumaczyłam. Że jestem słaba. Że jestem brzydka. Mam na swoim ciele brzydką koszulkę. Nade mną wisi bardzo nieprzyjazna kroplówka. Mój organizm jest otruty lekami. Boli mnie każdy skraweczek ciala. Spadłam na wadze. Zmalały mi piersi. Mam ogrom siniaków na skórze. I czuję, że moje ciało rozpada się na małe kawałki. Analizował moje słowa, wpatrując się we własne dłonie. Chyba nie zrozumiał, co powiedziałam, bo podniósł głowę i zaczął uporczywie spoglądać na te kreski. Te skaczące pod rytm mojego serca. Zielona przyśpieszała z minuty na minutę. Uśmiechnął się. Spytał mnie, czy obrać mi pomarańczę. I czy uważam, że przyszedł do szpitala tylko po to, by zobaczyć moje piersi. Speszyłam się i spuściłam oczy na guziki od koszuli. Parsknął śmiechem, kiwając glową z politowaniem. I zabrał się do rozrywania skórki pokrywającej mój ulubiony owoc. Zjedliśmy tę pomarańczę razem, rozpryskując sok na białą pościel. Nie bolało. Nie bolało mnie nic. Ani dusza, ani nawet to ciałko. A masz ci los... Nie bolało, naprawdę, warto mi uwierzyć. Potem zerknął na zegarek, więc domyśliłam się, że musi iść. Nie chciałam. Nie bolało, gdy był. Jak pójdzie, zaboli, prawda? Tak więc poprosiłam go, by obrał drugą pomarańczę. Przytrzymałam Go przy sobie kolejne pół godziny. Po pół godzinie pomarańcza była już w naszych brzuchach. Na opuszkach palców i wargach zostały się jeszcze tylko ślady soku... Pożegnał się krótko, ale bardzo ładnie. Tak ładnie, że aż zielona kreska zaczeła wesoło skakać. Przyprawiłam Go tym do kolejnego uśmiechu. Minutę później zostałam sama. Słyszałam kroki... Ból był coraz bliżej. Przestraszona jego szybką wizytą, wtuliłam głowę w poduszkę. Nie taką poduszkę, jakiej pragnęłam. Ta była obcą poduszką. A poduszka nie może być obca. Poduszka powinna pachnieć domem, ciepłem, czułością. Ta pachniała szpitalem. I z tego powodu jedna łza przecisnęła się pomiędzy moimi powiekami, poturlała się powoli po policzku, szyi. I umarła, wsiąkając w materiał tej strasznej poduszki. Zasnęłam. Obudził mnie potężny ból brzucha. Rzeczywistość? Jęknęłam głośno, dotykając dłonią brzucha. Pomyslałam - Chyba właśnie doczekałam się śmierci. I zastanawiałam się, co mam najpierw zrobić. Czy zadzwonić dzwonekczkiem po pielęgniarkę, by mogła udzielić mi pomocy...Czy też wybrać numer do Niego, by przybiegł szybko i dał mi ostatnią pomarańczę, póki oddycham, patrzę, czuję, a zielona kreska zwalnia, ale jeszcze biegnie...
Przecięłam dziś się na pół. Odrobinę. A właściwie, tylko moje życie. Moje włosy straciły dawną długość. Są o połowę krótsze. Nie sięgają prawie pasa. Są ledwo za łopatkę. Siadając na fotelu, gotowa do ścinania kosmyków, pomyslałam sobie, że wraz z tymi włosami uciekną ode mnie złe wspomnienia. Sympatyczna fryzjerka postanowiła zapleść mi pięknego warkocza. Zaczynał się z lewej strony i biegł w dół. Wyglądałam jak ta aktorka. Nie pamiętam, jaka, ale była piękna. Wychodząc z salonu, czułam się nie tylko piękna. Lekka byłam także. Bez wspomnień. Bo tak sobie wmówiłam....
"Proszę, pomóż mi teraz, bo zaraz będzie zbyt późno na to. - Poczekaj, bo... - Właściwie, już jest za późno."
"Jaaaaa, uwielbiam ją! Ona tu jest! I tańczy dlaaaa mnie...
- Klata, plecy, barki...
- Podasz mi chleb? '
- Psujesz atmosferę...
- Podaj no mi ten chleb niecna dziewojo, toż ja glody!
- Hej sokoły!
- Nie sokoły, tylko chleb...
- ....
- Was posrało już tak do końca?
- Ta ostatnia niedzielaaaa....
- Dżem.
- Rysiek Riedel?
- Dżem mi podaj, ty owsiku...
- Jurek Owsiak?
- *brutalnie wstaje od stołu i podchodzi do słoiczka z dżemem*
- Pokonaj siebie! Pokonaj siebie! Uuuuudowodnij, że sięgniesz po dżemora!
- * Zastyga w bez