this love can last forever.
to jak abrdzo mam przejebane jest wprost proporcjonalne do tego jak bardzo mam wyjebane.
wakacyjna aura rozrywa powietrze i jedynym czynnikiem mącącym poczucie nadchodzącej sielskości jest fakt bycia uziemioną na czas najbliższy.
mam ochotę pograć w monopol i zbankrutować, powłóczyć się po mieście i rozprawiać na tematy głupie, jednak liczyć mogę jedynie na towarzystwo własnego telewizora, muzyki i książek.
ill go wherever you will go jako akompaniament do bezchmurnego nieba to przypominacz zeszlorocznych wakacji, choć w gruncie rzeczy każde są takie same i stanowią apogeum zajebistości rocznej.
odnośnie wakacji 2010, mimo jasno sprecyzowanych planow, oczekiwań nie mam żadnych, żyjąc zgodnie z zasadą, że rozczarowania są przyczyną życia w złudnych nadziejach.
swego rodzaju utopię stanowi hiszpańskie wybrzeże, kolekcja autorskich sukienek igły mojej babci powoli zapełniających szafę i poczucie będące cytatem z bułkowej koszulki, a mianowicie, że nic nie muszę.
i w chwilach upojnej samotności w ulubionej okolicy napotykam wniosek, że to co tak naprawdę kocham to moja personalna wolność i brak zobowiązań do czucia czegokolwiek ponad samouwielbienie.
miss my monopoly girls.