Dzisiejszy dzień był całkowicie do dupy. A kończy się bardzo smutno i melancholijnie. Deszcz uderza o szyby, a ja śpię w pokoju sama, w pokoju w którym nigdy nikt nie sypiał. Ale w końcu zebrałam się na to. Do tej pory tylko o tym mówiłam, ale zawsze byłam bezradna kiedy zbliżała się noc. Myślę, że tak musi być. Może kiedy wreszcie coś straci to zobaczy, że nie może mnie tak bez konsekwencji traktować. Może kiedy poczuje się samotna, zrozumie jak bardzo momentami ja czułam się samotna. Dzisiejszy dzień to masakra. Zeszłam z nocki, mam okres, przespałam się dwie godziny i pojechałam do promotora, żeby dowiedzieć się, że go nie ma i raczej nie będzie. I raczej na pewno nie zdążę w terminie złożyć pracy. Nie wiem co dalej. Na razie o tym nie myślę. We wrześniu idę 5 razy do pracy, ale tak są jakoś te godziny ujebane, do tego wielka niewiadoma z pracą magisterską, więc po pierwsze czuję się uziemiona, a po drugie nie mam nawet siły robić tego co planowałam, kiedy będę miała wolne. Bo co to za wolne? Nie wiem kiedy jechać do rodziców, nie wiem kiedy jechać na wakacje, nie wiem kiedy wyskoczyć na miasto. Tak naprawdę wiem, że nie jest aż tak źle. Trzeba po prostu przez to przejść. Tylko trochę szkoda mi tego lata, tego czasu który straciłam i wciąż będę tracić. Dlatego muszę walczyć o każdy dzień żeby mimo wszystko próbować wycisnąć z nich jak najwięcej. Idzie jesień i to zasmuca mnie w jakiś sposób, ale jest to fajny smutek, taki który pasuje mi teraz.