Od dwóch tygodni jestem w Holandii. Niezłe sprawa, ponieważ czekałyśmy na inny projekt który przełożyli nam już dwukrotnie. No i pisałam z kumplem ze starego projektu i w jeden dzień załatwił nam pracę. W środę z nim pisałam, w czwartek wszystko zostało potwierdzone, w piątek pakowanie, w sobotę rano wyjazd. Mieszkamy na tym samym zakwaterowaniu co ostatnio, praca dokładnie to samo, więc nie było żadnego szoku. Ogólnie dużo lepiej znoszę ten pobyt niż poprzedni, głównie dlatego, że tym razem jesteśmy lepiej przygotowane, nie zabrałyśmy ze sobą niepotrzebnych rzeczy, cała organizacja zakupów, posiłków jest już obcykana, no i chyba żyję z takim przeświadczeniem, że jeszcze z dwa tygodnie i nas zwolnią, bo będzie za mało zamówień. Ale tego nikt nie wie, może zwolnią nas za dwa tygodnie, a może za dwa miesiące. Dzisiaj jest poniedziałek a ja zrobiłam sobie dzień wolny, bo źle się od rana czułam. Z jednej strony cieszę się, że mam trochę czasu dla siebie, że pójdę sobie zrobić zaraz peeling, maseczkę, wydepiluję nogi, a z drugiej strony mam ból dupy, że ucieka mi dzisiaj 9h pracy i sporo eurasków, a nie wiadomo jak długo tu jeszcze będę i powinnam zarobić najwięcej ile się da. I tak ten wyjazd jest jak gwiazdka z nieba, bo w miesiąc zarobię tyle ile w Polsce w 2-3 miesiące. Nie jest tutaj hiper kolorowo, ale już nie mam wygórowanych oczekiwań, chcę tylko mieć siłę na pracę, zakupy i robienie żarcia, bardziej ambitnymi rzeczami zajmę się w Polsce.