Nie było mnie ostatnio.
I wszystko zjebałam. Miałam kolejny nawrót depresji.
Taki, że myślałam, że się już nie podniosę.
Jakoś udało mi się wrócić do rzeczywistości.
Nie ogarniam jedynie, dlaczego znalezienie jakiejś pracy zgodnej z moim wykształceniem i kwalifikacjami jest w tym kraju niemożliwe.
Nie dam rady dłużej utrzymać się z pisania felietonów do upadającego miesięcznika kulturalnego, który ma 7.000 nakładu.
Nie dam rady utrzymać się z łapania zleceń na korekty książek, bo to za mało, żebym zapłaciła za mieszkanie, nie mówiąc już o życiu.
A to, że jestem na utrzymaniu M., dołuje mnie do samego dna.
Ech. :-/
Od jutra wracam do regularnego pisania i komentowania u Was.
Nie właziłam na wagę.
Bałam się jeszcze większej frustracji.
Na domiar - codziennie łeb w klozecie.
I za dużo alkoholu.
No i po co tak żyć - no po co?
Bo może kiedyś będę szczęśliwa...