Znowu nawaliłam, znowu mnie nie było.
Na szczęście tym razem nie z powodu zawalania wagi czy obżarstwa.
Musiałam skończyć dwa zlecenia.
Aktualnie utknęłam w domu, z pustą lodówką, która nie będzie kusić, i z perspektywą seminarium dyplomowego w sobotę, na które wypadałoby się przygotować (albo chociaż udawać, że się przygotowuję).
Postanowiłam przekuć frustrację płynącą z odchudzania na perfekcjonizm.
Tak, każda z nas w takim, czy innym stopniu to robi.
Być najlepszą we wszystkim? To jest do zrobienia.
Dlaczego więc nie spróbować?
Coraz bardziej boję się Chanuki, a potem wyjazdu na święta do rodziny Mateusza.
W domu będą mnie napastowali, że nic nie jem i jestem chora, a tam, u jego krewnych, po prostu będą myśleli, że ich nie lubię (mocno starsi ludzie, mała miejscowość w górach - taka mentalność). Nie wiem, co mam zrobić, żeby nikogo nie urazić, a podczas Chanuki nie wywołać lawiny podejrzeń o Mię i całe to gówno...
Takie tam gadanie.