Wierzysz w Boga?
Nie odpowiadaj od razu 'tak' albo 'nie'. To pozornie proste pytanie kryje za sobą 2 tysiące lat zakłamania, prawdy, naiwności, wiary, obłudy i szczerości. Prawdziwym wyzwaniem jest wyłapać wśród tych wszystkich sprzecznych doświadczeń to, w co zdecydujemy się wierzyć. Niezależnie od tego, czy jesteś zagorzałym katolikiem czy zatwardziałym ateistą - pomyśl czasem nad swoim stanowiskiem. Nawet dla samej satysfakcji odkrycia, że Twoje komórki mózgowe są jeszcze w stanie myśleć kreatywnie. Zastanów się, czy Twoje chodzenie do kościoła nie jest spowodowane wyłącznie wymaganiami rodziny i środowiska? Czy Twój agnostycyzm nie bierze się wyłącznie z tego, że ostatnio jest to na czasie?
Jedni powiedzą, że wiara w Boga jest po prostu bronią ludzi ograniczonych, którzy nie potrafią myśleć logicznie. Ktoś inny powie, że to ateiści są w błędzie, ponieważ ich ciasne umysły nie ogarniają wielkości Boga i licznych znaków swego istnienia, które nieustannie nam daje. Mawiają, że prawda leży pośrodku. W tym przypadku dobrą ideologią wydaje się deizm (wiara w to, że Bóg istniał kiedyś i stworzył cały świat, ale nie ingeruje w żaden sposób w jego sprawy, czy też - mówiąc po ludzku - ma nas w dupie). Z drugiej strony ateiści zaraz powiedzą, że żaden Bóg nic nie stworzył, bo świat powstał podczas Wielkiego Wybuchu, żadne siły wyższe nie miały w tym udziału, a z kolei katolicy stwierdzą uparcie: "Bóg jest z nami! Czuwa, działa!". I weź tu dojdź do złotego środka.
Od zarania dziejów człowiek usiłował wyjaśnić wszystkie zjawiska przyrodnicze. Dlaczego ptaki latają, dlaczego rzucone w górę kamienie spadają, skąd bierze się tęcza i dlaczego pieczony mamut smakuje lepiej, niż surowy. Nie mogąc wyjaśnić wszystkiego przy pomocy logiki uciekali się do religii - oddawali cześć bogom chmur cześć w podzięce za deszcz, słońce i inne mało znaczące pierdoły. Z czasem nasz gatunek wiedział coraz więcej. Kiedy stało się jasne, że wschód Słońca bynajmniej nie jest celowym działaniem jakiegoś pajaca na złotym rydwanie, wiara w udział bogów w tym zjawisku stała się zbędna. Nauka wyszukując logicznych argumentów powoli poskramiała małe religie bóstw przyrodniczych i pozwalała zaniechać przeróżnych zbędnych obrzędów. Nie od dziś wiadomo, że to właśnie nauka i logika są głównymi wrogami wiary.
Do tej pory wszystko wygląda prosto. Z biegiem czasu jednak pojawiły się inne kwestie, na które nauka nie była w stanie (i nadal nie jest) w pełni odpowiedzieć. Jak powstał świat? Jaki jest cel istnienia człowieka? Co dzieje się z nami po śmierci? Tutaj z pomocą przyszedł właśnie Bóg jako jedyna odpowiedź na wszystkie pytania. Można więc powiedzieć, że Bóg jest ucieleśnieniem wszystkiego tego, co w niewiedzy przypisujemy jego działaniu. Może to prawda. A może w końcu ludzkości uda się odpowiedzieć na wszystkie pytania i wtedy religia przestanie być potrzebna?
Każda wiara składa się z mnóstwa niedomówień. Chyba nie ma sensu nawet próbować ich tutaj wymieniać, bo to temat na długą pracę magisterską, nie felieton. Ilość różnych religii na świecie można liczyć w setkach, jeśli nie w tysiącach, a biorąc je wszystkie "do kupy" dochodzimy do wniosku, że wszystkie praktycznie wykluczają się nawzajem. Kto w końcu zasiada w niebiosach, Jahwe, Allah, Amaterasu czy stado bogów olimpijskich? Jakie obrzędy powinniśmy praktykować, by spełniać wolę naszych bogów? Według jakich zasad powinniśmy żyć, skoro każda religia różni się dość istotnymi szczegółami w tej kwestii?
Często spotykam się z argumentem: "Chrześcijaństwo to jedyna prawdziwa religia, bo ma najwięcej wyznawców na całym świecie". Kiedy pierwszy raz to usłyszałem, omal nie zaśmiałem się w głos. Poważnie - argument na poziomie podrzędnej sekty, ale na pewno nie na miarę rozwijającej się ponad 2000 lat religii. A nawet jeśli weźmiemy to pod uwagę, to... co w takim wypadku? Wyznawców islamu jest na świecie ledwo mniej. Czy to oznacza, że ich religia idzie do piachu, bo "my mamy więcej ludzi"? Czy zasada "rację ma zawsze silniejszy" nie powinna zniknąć wraz z wiekami średnimi? "Jedzmy gówno, miliony much nie mogą się mylić!" i mniej więcej na takiej właśnie zasadzie chrześcijanie próbują pozyskać sobie wiernych. Kiedyś spotkałem się z opinią: "chrześcijaństwo jest jak Internet Explorer. Swoją popularność zyskał tylko dzięki temu, że jest preinstalowany na większości komputerów". Czy to nie jest szczera prawda? Z wiarą, z Kościołem, z tradycjami religijnymi mamy do czynienia od momentu narodzin. Narzucone nam odgórnie zwyczaje wchłaniamy jak gąbka wodę, w końcu 8-letnie dziecko idące do komunii nie jest przeważnie jeszcze na tyle inteligentne, żeby zacząć myśleć samodzielnie o sprawach dotyczących wiary i sensu istnienia. Uczy się paciorka, bo tak mu kazała mamusia.
Jak wszystko, i ta sytuacja ma drugą stronę medalu. Raz na jakiś czas (a ostatnio nawet dość często) trafia się ktoś, kto w okresie buntu zdoła rozerwać krępujące go łańcuchy narzuconej religii. Łańcuchy dlatego, ponieważ nie można nazwać prawdziwie wierzącym kogoś, kto wierzy tylko z przyzwyczajenia i "bo tak mu kazali" - prawdziwym katolikiem jest ktoś, kto mając styczność ze wszystkimi opiniami i po przeanalizowaniu ich nadal pozostaje wierny Bogu. Sam, z własnej woli, nie z woli rodziców. Wracając do tematu: podczas wojny Nastolatek vs Cały świat ten pierwszy dochodzi do prostego wniosku - "wszyscy kłamią". Wobec tego porzuca dotychczasowe "automatyczne" czynności i popada w drugą skrajność manifestując swój ateizm na prawo i lewo. I o ile nie potępiam katolików za ich głęboką wiarę, tak potępiam pajaca, który twierdzi, że nie wierzy w Boga tylko po to, żeby być "na nie". Argumenty, kurwa. Argumenty. Nie testosteron.
Poruszę jeszcze jedną kwestię, mianowicie zasady, którymi kierują się w życiu katolicy i ateiści. Katolik mając przed sobą dekalog i parę innych reguł wie, że za swoje czyny odpowiada przed Bogiem. Szkoda tylko, że często miłość bliźniego (bądź co bądź propagowana przez Kościół od wielu setek lat i chwała im za to) kończy się w momencie opuszczenia murów kościelnych o 12:00 w niedzielę. Prawda jest taka, że gdyby Bóg egzekwował od wiernych zachowywanie zasad, którymi powinien kierować się człowiek, to 99% katolików poszłoby na rozpałkę w piecach u Lucka. Z ateistami (tymi z wyboru, nie tymi sezonowymi) sprawa ma się nieco inaczej i paradoksalnie lepiej. Im nikt nie narzuca sposobu postępowania, odpowiedzialni są tylko przed własnym sumieniem. I właśnie to powoduje, że niejednokrotnie człowiek niewierzący okazuje się dużo lepszą osobą od kogoś, kto dyma co niedzielę pod ołtarz.
Na ten temat mógłbym pisać godzinami, ale ogranicza mnie czas i ilość znaków na photoblogu, więc pozwolę sobie już na epilog. Nie chciałbym, żeby mój tekst obraził czyjeś uczucia religijne. Podobnie jak w przypadku mojego poprzedniego felietonu wystarczy zwykła umiejętność czytania ze zrozumieniem, aby wyciągnąć z tej notki to, o co w niej chodzi. No, ale, ale - nie odpowiedziałem na najważniejsze pytanie - czy Bóg istnieje? I nie odpowiem, ponieważ każdy powinien sam dotrzeć do poprawnej odpowiedzi. Myślę, że katolicy nie mają prawa potępiać ateistów za ich sceptycyzm i odwrotnie - niewierzący nie mają prawa potępiać katolików za ich wiarę. Trochę tolerancji!
Regards,
Cursed Wind
Seylit - nadal czekam na Twoją pracę ;]
Jako dodatek dość ciężka piosenka, ale wybrałem ją ze względu na pierwsze słowa refrenu ;]
Flyleaf - Cassie
http://www.youtube.com/watch?v=S5X0cWsC8rY