Success is nothing if you have no one left to share it with
No i znów zaczęła się szkoła. A ja już po pierwszym tygodniu mogę przyznać, że czegoś się nauczyłam. Po pierwsze, zawsze znajdzie się ktoś, kto choćbyś nie wiem jak dobry, fajny, ładny był, zjedzie cię równo w mniej niż pół minuty. Niemalże zrówna cię z błotem. A ty wciąż będziesz się zastanawiać: dlaczego? czym zasłużyłem? aż tak przeszkadzam? Ale potem przyjdzie taka myśl: ten człowiek musi mieć naprawdę nudne życie i musi być strasznie niedowartościowany, skoro tak robi. Po drugie: pozory mylą. Ten, kto zwykle wydawał się nam naprawdę fajny.. Z biegiem czasu okazuje się, że to tylko jedna z jego masek, pod którą kryje się ktoś, z kim normalny człowiek z wpojonymi jakimiś wartościami moralnymi nie za bardzo chciałby mieć doczynienia. Z kolei ktoś, kto uchodził za osobę której raczej nie powierzylibyśmy naszych sekretów z czasem okazuje się jedną z niewielu osób,
które te sekrety mogłyby zatrzymać tylko dla siebie. Pozory.
Ogólnie zauważyłam, że niektórzy ludzie są tak strasznie pełni chamstwa.. Zastanawiam się skąd to się u nich bierze. Z zazdrości? Z nudów? Z zamiłowania? To bez sensu. Jak traktujesz innych, jak się do nich odnosisz.. Oni będą cię traktowali tak samo. Niekoniecznie nawet te same osoby, niekoniecznie w tym samym czasie. Ale w końcu trafi kosa na kamień. Karma dopadnie każdego bez względu na położenie danej osoby.
To zachowanie irytuje, denerwuje, momentami doprowadza do szaleństwa a czasami nawet do płaczu. I po co? Dla zabawy, dla beki, dla pokazania, że jestem fajny. Jeśli na tym mają się opierać kontakty miedzyludzkie to ja wypadam. Po prostu nie umiem tego objąć rozumem. Jak można takim być? Kiedyś ktoś spytał mnie co jest najgorszą rzeczą, jaka może być. Teraz znam odpowiedź. Chamstwo. A wszystko po to, żeby się dowartościować.
Mam styczność z różnymi ludźmi. Jedni są tacy, drudzy inni. Mimowolnie ich obserwuje i wyciągam wnioski. Jeden z głównych: jeśli nie palisz, nie imprezujesz co tydzień i zachowujesz się w miarę przyzwoicie, praktycznie cię nie ma. No, chyba, że masz okropnie silną osobowość i potrafisz w jakiś inny sposób wybić się ponad tłum.
Ludzie są jacy są. Na szczęście są jeszcze tacy, którzy nie potrzebują poniżać innych, żeby połechtać swoje ego. Wystarczy im tylko uśmiech, czasem dołek w policzku i w miarę pozytywne nastawienie do rzeczywistości, doprawione prawdziwością w zachowaniu. Tyle wystarczy, żeby być kimś. Być sobą.
Ostatnio przesłuchałam całą najnowszą płytę Eda Sheerana. Po prostu cudo. Zgadzam się, jest odrobinę melancholijna. Jest też bardzo spokojna. I jest prawdziwa. Ed jest autorem dużej części piosenek z CD i współautorem pozostałych. Z punktu wizualnego też jest inna. Na jej okładce nie ma na niej nic, prócz znaku "X" na zielonym tle. Łatwo ją rozpoznać i zapamiętać. A kiedy jeszcze usłyszy się te niesamowite piosenki.. "Afire love" jest o dziadku artysty. Kiedy się w nią wsłucha, jest się w stanie zobaczyć więcej niż by się chciało. "Thinking out loud" - słowa tego utworu chciałaby usłyszeć każda dziewczyna. "Bloodstream" wygląda jakby była napisana pod wpływem. "Nina" jako wyraz sympatii wobec Niny Nesbitt. Itd. Każda jest inna, ale jednak wszystkie je coś łączy. Pasja przekazana zarówo w tekście jak i w muzyce. Bo chyba o to chodzi w muzyce, nie? Przekazać to, co ma się tam w środku jak najlepiej, jak najbardziej prawdziwie, jak najprościej. Ed to potrafi. Tu się wszystko zgadza. Nastrój "One" w jakiś sposób współgra z rapem w "The man". To po prostu #masterpiece.
Och, jestem teraz w rozsypce
W środku i na zewnątrz
Szukam słodkiej kapitulacji
Ale to nie jest koniec
Nie mogę tego pojąć
Jak zachowujemy pozory