Podczas ostatniej, udanej zresztą Zagrody, zdecydowalem się zrobić w końcu następnego dnia ognisko na widzewie. Wyszło nie tyle ognisko, co grill (choć ognisko też się pojawiło), ale na widzewie, a konkretnie u mnie na działce. Tradycyjnie, jak na wszystkich ostatnich imprezach początki były drętwe, lecz z czasem się rozkręciło, a gdzieś po północy - tak myślę - od pogaduszek przeszliśmy wreszcie do działania i zwiedzaliśmy okolice - pod Tesco Bob spełniał swoje marzenia w wyścigach w wózkach, potem odprowadziliśmy czołg na wieczny spoczynek w komnatach Utopionego Boga, a następnie poddaliśmy nasze buty testom na wytrzymałość w tym, co pozostało po fabryce, czyli kupie g...
Gliny. Chyba nie wszystkie buty przeszły ten test pomyślnie. No i wciąż mam pachołek, przepraszam, róg jednopandy, chujorożca i jakiekolwiek nazwy się jeszcze pojawiły.
ps: byłem reporterem! ^,^
Przedwczoraj wieczorem Bober prawie bezinteresownie przypomniał mi, że kiedyś na ekranie monitora mego pojawiał się człowiek zwany Dexterem i wspólnie ze swą dzielną kompanionką Koalą postanowili wspaniałomyślnie towarzyszyć mi w powrocie na tory serialu. Mogłem w sumie darować sobie ostatni odcinek sezonu siódmego, bo wszystko co istotne, znalazło się na początku premierowej odsłony ósmego. Przynajmniej Debra już tak nie irytowała, jak w poprzednich sezonach... choć w sumie i tak mogłaby zginąć w końcu.
Przy okazji znalazłem także zaginiony ołówek!
Chyba go jednak nie oddam, bo zgubiłem ten, który
dałem do natemperowania Gnomowi.
Dziś w nocy natomiast doczekałem się wreszcie jakiegoś porządnego snu, w którym tak głównie to z paroma zaufanymi ludźmi - załogą Aquachodonozora (stare dzieje) - ratowałem nasz "przesmyk do matrixa" (który przybrał formę szpitala psychiatrycznego) za pomocą minigun'a i laptopa po tym, jak najmłodsza z załogi mego statku aktywowała w nim głowicę jądrową, by zabić opętaną, obdarzoną supermocami psychopatyczną ośmiolatkę. No i zombie-cyborgi. Yup.