Szczęśliwie nie przegapiłem sesji. Wielki spam na fejsie, jakie gdzie pytania, kto czego nie zdał, gdzie, z kim i kiedy kto się widzi na poprawce i inne pierdoły, a ja już od dłuższego czasu mam to głęboko... o.
Na początku semestru miałem doskonały plan - wszędzie byłem, wszystko zapisałem i pomieściłem w dwóch zeszytach z zamiarem powydzierania późniejszego każdej jednej kartki i poskładania: metodyka pracy z głuchymi tu, z głupimi tam, a z moimi niedostosowanymi braćmi gdzieś na ścianie. NATURALNIE jak przyszło co do czego, blisko połowy notatek nigdzie nie mogłem znaleźć (choć przyznam, nie wysilałem się), ale trochę sie poszperało, trochę obczaiło na fejsie i miałem około 2/3. Potem już tylko 3-4 powtórzenia w kilku-godzinnych odstępach czasu na każdy zbiór notatek i w kilka dni sesja została zakończona.
Gacka jednego dnia wieczorem, Walczak następnego rano - serio? Rozkładanie terminów egzaminów chyba zostawiono jakiemuś troll-bachorowi.
Tak więc, wracając na moment do tematu, gładko poszło i od dłuższego czasu mam wakacje, które chwilowo musze zawiesić by ogarnąć te wszystkie wpisy, podania...itd.
A propos wpisów.
Czulem dziś wieczorem powoli nadciągające tsunami wkurwienia, kiedy po dwóch godzinach stania w kolejce (+godzina na dojazd i ogarnianie ubiegło-praktykowych dupereli), będąc już na drugiej pozycji, ujrzałem promotorkę, która wyszła z gabinetu i oznajmiła, że ze wzgl. na jakieś zebranie kończy dyżur. Zaraz po tym zamknęła sie zaś z jedną z oczekujących lasek w pokoju i kolejne minuty upłynely na wyczekiwaniu ostatecznego rozwiązania. W końcu jednak laska wyszła, więc czym prędzej się wślizgnąłem i usłyszałem dobrą nowinę: zaliczone. To 3+ mnie prześladuje w tej sesji, swoją drogą. Oczywiście, zgodnie z oczekiwaniami, połowa rozdziału jest do demontażu i kompleksowej przeróbki, ale hej, mam mnóstwo czasu teraz. Na pewno nie zostawię tego na ostatnią chwilę. Mhm Z tym zebraniem także coś chyba poczarowała, bo słyszałem dzwon na osiemnastą, a nie wyglądała już na spieszącą się gdziekolwiek. Choć oczywiście ręczyć nie mogę za pozytywny finał dla pozostałych dwudziestu osób w kolejce za mną.
Nim jednak przyszedł czas wędrówki na krańcówkę w odległej galaktyce ku zakupieniu migawki i złapaniu 85A (czy 85 w ogóle jeździ? Linia widmo), odebrałem telefon, że mam nieco ponad pół godziny na zorganizowanie się i przyłączenie do drużyny krzywej przegrody nosowej. Dalej wypadki przebiegły standardowo: przeszukiwanie pokoju w poszukiwaniu dokumentów i spożycie gorącej czekolady podczas rozważań egzystencjalnych aż do momentu stwierdzenia, że z pewnością się nie wyrobię. Z ostatniej chwili: drużyna też się nie wyrobiła. Dotarła do WAM'u 10 minut po czasie. Nie żeby moje niezdecydowanie wpłynęło na zmianę ich planów podróży, co zaowocowało porażką wielce chwalebnej misji. Zdarza się, zapewne. W końcu wiec nie wiem, czy jest krzywa, czy nie, ale jakoś niespecjalnie mnie to porusza.
Z ostatniej chwili: zaskakująco wcześnie opublikowany został plan na nowy semestr.
Najwyraźniej wtorki oraz piątki mam wolne. Niepokoi mnie tylko czerwony napis na dole strony informujący o obowiązkowości zajęć odbywających sie na mistycznej platformie e-learningowej. Na ten moment wiatr hula tam radośnie, i tak aż do 20 lutego. Mam nadzieje, że nie dowalą czegoś pojebanego do robienia. Poza tym, metodyka pracy z uzależnionymi brzmi ciekawie. Jak i ćwiczenia z logopedii. Hej, może w ostatnim semestrze znajdę swoje powołanie. Wreszcie, znalazła się w planie... yup, ochrona własności intelektualnej.
Akurat tu zaskoczenia nie ma, od paru dni wiem o nadejściu wykładów poświęconych tej tematyce. Ploty chodziły również o informatyce jakiegoś rodzaju, co skłoniło mnie do refleksji, że koło się zamyka.
Powracają wspomnienia, ot co.
Podstawy informatyki i ochrona wartości intelektualnej to jedyne dwa przedmioty, które ogarniałem podczas mojego pobytu na polibudzie. Wiadomo, jak tamta przygoda się skończyła. Wciąz jednak siedzi mi w głowie obrazek z któregoś wykładu ze wspomnianej ochrony: spora aula, do połowy mniej więcej zapełniona, gdzieś w głębi, za podium, kobieta w średnim wieku oświecająca zbładzonych studentów i trzy wąskie, prostokątne okna po prawej, za którymi nic poza czarnią widać już nie było. Kilka godzin wcześniej był tam gałęzie drzewa. Najwyraźniej jednak notatki, które niekoniecznie robiłem, nie będą przydatne, gdyż na uniwerku odbędą się tylko dwa wykłady. Jakże by jednak inaczej - wieczorne.
I znowu środowe, półtoragodzinne okienko. Dammit.