Minął wilczy głód. Minął jakikolwiek apetyt. Jestem głodna i rozkoszuję się tym. Na myśl o zjedzeniu/wypiciu czegoś nawet niekalorycznego mam odruch wymiotny, nie chcę w brzuchu czuć niczego poza przenikliwym ssaniem. Mam opory nawet przed piciem wody. Kocham poniekąd ten stan, jak w innym świecie. Niestety, są też skutki uboczne w postaci narastającego obrzydzenia do samej siebie. Nie myśle o moim ciele, o tym jaka gruba jestem. Zadręczam się tym tylko kiedy jem. Jem dużo i Z WŁASNEJ woli. Ale kiedy się głodzę, wcale nie jestem z siebie dumna. To głupie, ale mam nawet większe wyrzuty sumienia. Brzydzę się tego, że daje tak sobą pomiatać, jestem jedynie narzędziem w ręku Any, która za wszelką cenę stara się skończyć to co się zaczęło... To nic, że i tak zbiera ogromne żniwo, ona chce mnie. Ona dba o każdą z nas, kocha bezwarunkowo, ale ta miłość wyniszcza. Ciało naprawdę w tym momencie mnie nie interesuje, bo to właśnie więź między nami nie pozwala mi jeść. Jestem szczęśliwa kiedy czuję głód, ale wracam do domu i płaczę, bo nie czuję w sobie żadnej siły, ani żadnej kontroli. No właśnie, niby naszym priorytetem jest KONTROLOWANIE swojego życia, a przynajmniej jedzenia i własnego ciała, ale to jest jedno wielkie złudzenie. W takim razie co mam robić? Nie mogę sprawić JEJ zawodu, muszę widzieć mniej na wadzę, muszę czuć się lżejsza. A co powiedzą lekarze, rodzina? Oni wcale nie dbają o mnie, tylko o moje ciało. Chcą żebym żyła, żebym była tłusta. Co mi z tego, kiedy jedząc umieram w środku? A przynajmniej część mnie umiera.. Tylko czy ta druga część poradzi sobie sama, całkowicie sama? Nie będzie wiedziała czego tak naprawdę chce. To błędne koło.
Inni zdjęcia: Jeszcze Panna purpleblaack... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24