Na zdjęciu więźniowie wykonujący tzw. "Sportübungen", Mauthausen.
"Teraz z woli owego tłumacza ćwiczę i patrzę w oczy ludziom z przeciwnych szeregów.
Czy należy wszystko przyjmować z pokorą po to tylko, by obronić tak małą wartość, jaką tu jest życie? Wycieńczenie i cierpienie widoczne jest na każdej twarzy. Czasem w niektórych oczach czai się niemal zwierzęcy strach. Czy warto choćby jeszcze raz ruszyć nogą? Rozkazy "baczność" i "spocznij" padają z rozkrzyczanych ust, a każdy z nich wywołuje we mnie wewnętrzny sprzeciw.
Nie widzę szans zachowania życia, a jeśli trzeba zginąć, to chcę zginąć jak człowiek. Działo się wtedy ze mną coś, czego i dziś nie rozumiem.
Nie chcę już dłużej na komendę ściągać ani wyrzucać nogi. Nie reaguję na rozkazy. Naprzeciw mnie stoi dr Czarnek, adwokat z Rzeszowa. Widzi, że coś się ze mną dzieje, i chce mnie pohamować wzrokiem. Widzi to również tłumacz.
Idzie z wolna w moim kierunku; jego krokom towarzyszy martwa cisza. Staje przede mną.
Patrzę na jego bary. On na mnie.
- Ty... s...! - syczy.
Czuję, jak krew ucieka mi z twarzy.
Ale to nie wszystko, choć obelga wydaje mi się nie do zniesienia. Za obelgą nastąpił cios w twarz. W głowie czuję brzęczenie. Jak automat odpowiadam ciosem. Rzuciłem się na niego. Czuję jedynie żądzę przegryzienia mu krtani. Wśród tego szamotania krzyczy:
- Hilfe!
Nadbiega pomoc. Oprawcy są solidarni. Wpadają niby bestie. Stein z nimi. Jest ich czterech, wypasionych na kradzionej zupie. Blokowy, izbowy z żydowskiego bloku z czarnym trójkątem, izbowy z izby "B". Czwartego nie znam.
Prostokątny przedsionek baraku - cztery rogi dla zbirów. Dla mnie cały środek. Zataczam się pod ciosami z kąta w kąt. Krew spływa mi po bluzie. Oszołomienie rośnie. Ból raczej niepodobny do tego, jakiego doświadczałem z rąk Hamanna w nowosądeckim więzieniu. Silniejszy cios przyćmiewa ból ciosu poprzedniego. Wszystkie jak gdyby się rozkładały. Te z Nowego Sącza były umiejscowione, trudniejsze do zniesienia. Skoncentrowane, wytrącały z równowagi cały system nerwowy. Te otępiają.
Bez dalszej reakcji i choćby jęku czekam końca. Wreszcie otrzymuję cios, który wyrzuca mnie na zewnątrz baraku. Jeszcze kilka kopnięć i zmęczeni egzekutorzy odchodzą. Myślą, że mam już dość. A mnie powietrze powoli orzeźwia.
Ćwiczę "żabkę", "rollen" i przysiady, wszystko na zmianę. Trwa to już kilka godzin, ale tylko jeden z tych zbirów sięga butem mego ciała. Jestem prawie nieprzytomny. Siłą woli utrzymuję mięśnie w posłuszeństwie. W pewnym momencie słyszę, jak kogoś znów tłuką.
Za chwię obok mnie "ćwiczy" Dzwonkiewicz. Kim jest i za co został ukarany, nie wiem. Na nim teraz skoncentrowała się uwaga Steina. Ja trwam w przysiadzie, odczuwając każdy cios, a Dzwonkiewicz, z zakrwawioną twarzą, skacze "żabką" - kopany, gdzie popadnie.
Stein i jego pomocnicy za miskę zupy zużyli tyle energii, a ja straciłem cztery zęby i obiad. Zyskałem jednak to, że zostałem psychicznie jak gdyby odbudowanym człowiekiem. Wiem teraz, że mam dość siły, by zawieść ich nadzieje na psychiczne załamanie człowieka. Wydawało mi się, że wieczorny apel zakończy ten straszliwy, ale przecież dobry dzień. Jednakże po apelu dalszy ciąg ćwiczen, aż do brzęczyka. Nareszcie wracam do izby. Tłumacz rzuca mi nienawistne spojrzenie. Odpowiedziałem również podobnym spojrzeniem.
(...)
Nowy dzień przynosi nowe "rewelacje". Potępiony w spojrzeniach współwięźniów tłumacz prawdopodobnie zrozumiał swój błąd albo też czuje strach przed odpowiedzialnością, bo chce mnie czymś ugłaskać, załagodzić wczorajsze zajście. A przecież koniec wojny jeszcze taki daleki. Proponuje mi, bym wyskrobywał kocioł po zupie. Nie chcę jego przyjaźni i jego zupy. On rozumie, co to znaczy.
(...)
W sobotę tłumacz znów proponuje mi wyskrobywanie kotłów. Oznacza to dodatkową zupę. Czy odzywa się w nim sumienie? Ale mnie nie można kupić."
/ Tamte dni / Kazimierz Rajner
25 LUTEGO 2025
13 LUTEGO 2025
24 LISTOPADA 2024
8 LISTOPADA 2024
23 PAŹDZIERNIKA 2024
9 PAŹDZIERNIKA 2024
25 WRZEŚNIA 2024
28 CZERWCA 2024
Wszystkie wpisynecat
26 MAJA 2025