"Na drugi dzień znowu biegiem do wyjścia i znowu do Harzungen, tam, gdzie wczoraj. Robota taka sama mniej więcej, ale lał deszcz, jesienny, zimny. Odzież cieniutka szybko przemokła. Pod dach nie można, nie wolno wejść. Nosiłem zdaje mi się cegły staremu już murarzowi do baraku, który jeszcze nie był nakryty, ale ściany z desek stały. Nie śpieszyliśmy się z robotą, bo nie było potrzeby. Murarz zgarbiony i też nędzny, nie odezwał się do nikogo słowem. Stałem przy nim i stali też dwaj wychudzeni młodzi Francuzi, więźniowie. Ja gimnastykowałem się, klepałem po plecach, a Francuzi stali jak słupy. Deszcz ściekał mi z uszu, brwi, nosem lały się ciurkiem sznureczki kropli deszczowych."
"Wkrótce urządzono trzy piętrowe prycze na pierwszych halach od strony Nordhausen przy drugim wejściu. Bo cała fabryka podziemna miała prosty przekrój: dwa równoległe tunele przecinały całą górę na wylot. Te tunele połączone były poprzecznymi halami długości około 100 metrów. Poprzecznych hal było 41 plus ślepa na biura dla esesmanów, których liczby nie znałem. Od tych dwóch tuneli prowadził jeszcze jeden w prawo wykuty z grubsza i zamknięty wrotami, przy których stał zawsze jeden wartownik z karabinem maszynowym. Ten tunel otwarto dopiero pod sam koniec wojny, ale jeszcze był w stanie surowym, bez wyrównanego i wycementowanego spodu, bez kanalizacji, ba wentylacji. Gdy czasem uchylano wrota tego kanału, ciągnęło z niego zimno i smród z pyłu i dynamitu. Z tym przeklętym tunelem stykała się odnoga przeznaczona dla komanda wozów elektrycznych, gdzie później w 1944 roku pracowałem jako kierowca. Przez całą długość drugiego tunelu biegły szyny dla pociągów. Gdy bramy tunelu były zamknięte, było ciepło na blokach, które też miały swoje zamknięcia. Często tunel wypełniany był słodkawym, sinym obłokiem z detonacji i wiercenia świdrów pneumatycznych. Pyłu kamiennego było wszędzie pełno. Urządzano bowiem hale do produkcji V1 i V2. Części do V2 montowano już na początku mojego pobytu w całość pocisku. Po dwóch tygodniach pracy ładowałem gotowe pociski (bez szpicy, paliwa i materiału wybuchowego) na wagony. Robiliśmy to tuż przed tunelem, na dworze. Ujrzałem wtedy światło dzienne po dwóch tygodniach przebywania w podziemiu. W tym świetle twarze kolegów widziałem jako zielono-żółto-czerwone. Spytałem majstra, czy i ja tak samo wyglądam? Potwierdził to. Więc to nie złudzenie. A koledzy zatrudnieni na powietrzu przychodzili na blok czerwoni, zdrowi. Pomyślałem wtedy, że przegrałem, pchając się w tunel."
"Moje komando nazywało się Transportkommando. Praca ciężka, bo ciągle trzeba przewozić, załadować, wyładować. Jeśli nie było roboty, udawaliśmy, że coś robimy, na przykład przesuwając to samo na inne miejsce. Tak się postępowało, gdy esesman nadchodził leniwym krokiem. Sam majster dbał już o siebie i o nas równocześnie. Mieliśmy różnych cywilów. Byli podli, byli wyrozumiali, półidioci czasem. Sześć i pół miesiąca męczyłem się w tej robocie. Zaletą jej było to, że nigdy nie robiliśmy w jednym i tym samym miejscu. Chodziliśmy po wszystkich tunelach. Często robota była w miejscu, na wagonie, na siedząco nawet. Ale czas pracy zmieniono na 12-godzinny: od 12.00 w nocy do 12.00 w południe."
/ Z dna piekła / Bolesław Dziewięcki
24 LISTOPADA 2024
8 LISTOPADA 2024
23 PAŹDZIERNIKA 2024
9 PAŹDZIERNIKA 2024
25 WRZEŚNIA 2024
28 CZERWCA 2024
16 CZERWCA 2024
4 CZERWCA 2024
Wszystkie wpisynecat
4 dni temu