photoblog.pl
Załóż konto

Adolf Gawalewicz - nr obozowy 9225.

 

Z informacji o więźniach wiadomo, że przybył do obozu 10 stycznia 1941 roku, przeniesiony w 1944 roku do KL Buchenwald, przeżył.

 

"Termometr wskazuje wysoką gorączkę, a waga 36,2 kg. Gdy z grupą Zugangów zjawiam się na 15 (później 20 bloku), nie dziwi mnie rzeczowa uwaga:

- Tego upchnijcie na sienniku zaraz przy drzwiach.

Wiadomo, mniejszy kłopot z wynoszeniem zwłok. Co za uczucie kolosalnej ulgi i odprężenia! Można spać, nikt nie bije mnie, nie trzeba nosić na Industriehof II (później Bauhof) ani cegieł, ani worków z cementem czy też innych wstrętnych, mokrych, zlodowaciałych i oślizłych przedmiotów. Budzi mnie głód, jest właśnie pora południowego apelu. Dowiaduję się: nie trzeba wstawać na apel. Mój bliski sąsiad nie żyje, ale krzątają się już koło niego gorliwie, aż zyskuje taką pozycję, że i dla niego można zafasować porcję zupy. Znowu zasypiam kołysany słodkim uczuciem, ży gdy przed świtem rozgoni się gong, nie będę biegł półnagi, popędzany pejczem, aby boso, na ośnieżonym dziedzińcu przed blokiem 7 udawać, że się myję w wodzie z roztopionego śniegu, i czuwać, aby nie podpaść naszemu sztubowemu lub - co gorsze - blokowemu. Pierwsza szpitalna noc mija. Mówi do mnie Władysław Fejkiel - wówczas pielęgniarz:

- Aleś zrobił nam kawał, byłem pewien, że do rannego apelu nie dociągniesz, i już przygotowałem Totenmeldung (zgłoszenie zgonu) o twoim zgonie."

 

 

/ Refleksje z poczekalni do gazu / Adolf Gawalewicz

 

 

Władysław Fejkiel - więzień KL Auschwitz, z zawodu lekarz, pracował w obozowym szpitalu w obozie macierzystym, początkowo jako sanitariusz, później jako lekarz oraz starszy obozu szpitalnego.

 

I tutaj fragment wspomnień o Adolfie Gawalewiczu:

 

"Wytrzymałość i siła woli niektórych kolegów były czasem wręcz zadzwiające. Miałem kiedyś w szpitalu obozowym pod opieką młodego więźnia Adolfa Gawalewicza. Zdaje się, że zimą 1941/1942 roku przyniesiono go do szpitala w stanie nieprzytomnym, z daleko posuniętymi zmianiami drugiego stopnia choroby głodowej. Nie przypuszczałem, żeby wraz z obrzękami mógł ważyć więcej jak 35 kg. W tym czasie najważniejszym obowiązkiem lekarza-więźnia była przede wszystkim dokładna ewidencja zmarłych, dlatego z góry już wiedziałem, że powinienem przygotować meldunek zgonu. Był to utarty zwyczaj w przypadkach z ciężko chorymi. Chodziło o to, by następnego dnia w któtkim czasie przed apelem porannym na czas oddać meldunki o tzw. stanie chorych, nie popełniając przy tym pomyłki co do tożsamości osoby (w tym czasie więźniowie nie byli jeszcze tatuowani o pomyłkę było łatwo, a jeżeli taka zaistniała komendatura zamykała winnego do bunkra, skąd zazwyczaj nie wychodziło się żywym). Po sporządzeniu meldunku zgonu zabrałem się do ratowania chorego. Okryliśmy go kocami i nakarmiliśmy gorącą zupą. Wstrzyknięto mu też jakiś środek sercowy.

Kontrolując rano chorych, zastałem Gawalewicza uśmiechniętego i upominającego się o jedzenie. Z prawdziwą przyjemnością zniszczyłem meldunek zgonu, uprzednio przygotowany. Chory szybko wracał do sił i w niedługim stosunkowo czasie opuścił szpital.

Po kilku miesiącach obecnie mój przyjaciel Gawalewicz przywędrował do nas po raz wtóry, ty razem w jeszcze gorszym stanie niż poprzednio. Całą dobę był nieprzytomny. Na drugi dzień po odzyskaniu przytomności zapowiedział mi, że koniecznie musi wyzdrowięć, żeby wrócić do swej matki do Krakowa. Patrzyłem na niego ze współczuciem, nie wierząc, że tym razem uda mu się wyjść z tak ciężkiego stanu. Tymczasem okazało się, że chęć życia i niezły apetyt doprowadziły go istotnie nie tylko do zdrowia, ale również i do matki w Krakowie."

 

 

/ Wspomnienia więźniów obozu oświęcimskiego / Wydawnictwo Państwowego Muzeum w Oświęcimiu 1983

 

Dodane 23 PAŹDZIERNIKA 2024
418

Informacje o numerymowia


Inni zdjęcia: Zakład Świtaków bluebird11;) virgo123... szarooka9325Cudowne Źródełko w Szczyrku... halinam... maxima24... maxima24Cybernetyki bluebird11Droga lesna kogabeDroga kogabe... maxima24