photoblog.pl
Załóż konto
Ważne!

Zdjęcie widoczne dla użytkowników posiadających konto PRO

Kup konto PRO

[Dachau]

 

"Innego dnia siedząc z Komanem na naszym koźle - zaraz obok na innym siedział Heniek B. - przyglądaliśmy się scenie wykańczania więźnia Żyda. Odbywało się to pięćdziesiąt metrów od miejsca, w którym siedzieliśmy. "Zabawa" ta trwała dość długo. Więzień musiał z dużym kamieniem na ramieniu szybko przebiegać niedużą odległość, dwadzieścia - trzydzieści metrów. Na dwóch końcach tej trasy stali kapowie z kijami, a gdy więzień stawał przed którymś z nich, ten bił go kijem po głowie i plecach, goniąc za nim kilka metrów w kierunku drugiego, a tam znów to samo. I tak w kółko, w kółko, aż goniony więzień już prawie nie mógł chodzić. Wtedy dla odmiany nie mógł uciekać i otrzymywał więcej uderzeń. Cały czas musiał jednak biegać z dużym kamieniem w rękach. W końcu upadł i już nie mógł się podnieść. Kapowie kopaniem starali się zmusić go do wstania. Ten krzyczał, lecz podnieść się nie mógł. Wtedy kapowie obłożyli go słomą i podpalili. Człowiek ten już nie krzyczał, a wył. Kapowie widząc, że naprawdę nie może się podnieść, zaczęli gasić go, sypiąc na niego szuflami żwir. Ugasili, wyciągnęli go spod żwiru, wrzucili na taczki i wiozą w naszą stronę. Z początku nie wiedzieliśmy, po co. Za chwilę już jednak wiedzieliśmy. Przy końcu baraku, który skrobaliśmy, była zwyczajna cembrowana studnia, z której wiadrem wyciągało się wodę. Studnia ta miała nie więcej jak sześć metrów głębokości.
Przywiezionego taczkami więźnia przywiązali kapowie liną, wpuścili do studni i wiadrami wylewali na niego wodę. Zaczęliśmy liczyć, ile wiader na niego wyleją. Naliczyliśmy dwadzieścia sześć wiader. Po tej kąpieli wyciągnęli go na wierzch. Stał o własnych siłach, lecz oparty o barak, chwiał się na nogach, a kapowie coś z zupełnie zimną krwią, spokojnie i bez wyraźnej emocji czy nerwów, do niego mówili. Odnosiło się wrażenie, że mordują człowieka zupełnie spokojnie, podchodząc do tego tak, jak każdy fachowiec podchodzi do dobrze znanej mu pracy, którą potrafi dokładnie i fachowo wykonać.
(...)
Gdy człowiek ten przeszedł pod nami, zwróciłem się do Komana i B., że gotów jestem założyć się, że ten człowiek za dwie minuty już nie będzie żył, bo zrozumiałem, co mówili kapowie, a on potakiwał głową. I rzeczywiście, zobaczyłem, jak szedł w kierunku drugiego końca baraku. Tuż za barakiem biegła alejka, na którą więźniom nie wolno było wchodzić, bo trzy metry za alejką była linia posterunków. Więzień ten szedł wolno trzymając się baraku, a gdy doszedł do rogu, skręcił za barak i już za chwilę posłyszeliśmy strzał, a za nim drugi i... koniec."

 

/ Pięć lat kacetu / Stanisław Grzesiuk

Dodane 23 LISTOPADA 2011
170