Wróciliśmy!
Za nami wyprawa na Wyspy Kanaryjskie. Nie umieliśmy podjąć jednoznacznej decyzji: Fuerta czy może Lanzarote? Wobec tego zdecydowaliśmy, że nasz wyjazd musi objąć obie te lokalizacje, a jeszcze na miejscu nadarzyła się okazja na zobaczenie Lobos. Możemy więc śmiało powiedzieć, że zaliczyliśmy za jednym razem trzy wyspy należące do archipelagu Wysp Kanaryjskich. I wiecie co? Było fantastycznie <3
Muszę przyznać, że ten wyjazd był dużo bardziej intensywny niż się spodziewałam. Każdego dnia staraliśmy się dotrzeć w inne miejsce, zobaczyć i doświadczyć jak najwięcej. A im więcej widziałam tym większy niedosyt czułam, bo Wyspy oferują nam naprawdę ogromny wachlarz atrakcji i naturalnych krajobrazów. Nie bez powodu noszą alternatywne nazwy Wysp Kolorowych czy Wysp Szczęśliwych. Niemal każdego dnia wstawaliśmy wcześnie, by móc obserwować wschód słońca nad oceanem czy wydmami. Potem szybkie śniadanie i w drogę. Wieczory kończyliśmy zachodami słońca na wydmach, plażach albo wulkanach, a później to już kolacja połączona z degustacją lokalnych trunków. Taki tryb życia to ja mogę prowadzić :D
Tak się też zlożyło, że będąc na Fuercie obchodziłam urodziny i cieszę się, że dane było mi świętować je w tak bajecznym miejscu z najważniejszą dla mnie Osobą <3
Wiadomo, że najciekawsze ujęcia wychodzą przypadkowo. Trzeba też dodać, że podczas robienia powyższego ujęcia omal się nie pozabijaliśmy z tą najważniejszą dla mnie Osobą. O co poszło? Po całym dniu zwiedzania byliśmy już nieco zmęczeni, mimo to koniecznie chcieliśmy zaliczyć jeszcze zachód słońca w Corralejo, gdzie udaliśmy się pieszo, bo czemu nie, kilometry wpadną. Błądząc tak kolejną godzinę pośrodku niczego nadszedł czas na słynną golden ałer. Słońce zbliżyło się do horyzontu, a niebo przybrało barwę pomarańczu, różu i fioletu, więc postanowiliśmy przystąpić do akcji fotograficznej dokumentacji przestrzeni. I w tym momencie okazało się, że żadne z nas nie zabrało statywu, co w połączeniu ze zmęczeniem i burczeniem w brzuchach stało się elementem zapalnym. Wzajemne obwinianie przerodziło się w kłótnię w zaprawdę pięknych okolicznościach przyrody, zakończoną postanowieniem "Wracamy na kolację!" i skierowaniem się do naszego wynajętego domku.
Słońce jednak nie dawało za wygraną i kusiło spektaklem kolorów... No tak pięknego zachodu nie mogłam po prostu odpuścić! Aparat ustawiłam na piasku owinąwszy go wcześniej moim pareo, by piasek nie dostał się w żaden z otworów urządzenia. Aparaty, podobnie jak ludzie, nie lubią piasku w swoich otworach i trzeba to uszanować. Mężowi kazałam się ustawić, potem sama do niego dołączyłam, kilka cyknięć i lecimy na kolację. Dosłownie lecimy, bo zaczęło się robić ciemno, więc ścieżkę trzeba było pokonać sprintem, co poszło całkiem sprawnie. W nagrodę na kolację była moja ulubiona wędzona rybka i sangria z owocami <3