Jednej rzeczy nie rozumiem.
Dlaczego pomimo tego, że nie jem ostatnio prawie nic, waga poszła nieco do góry?
Wygląda na zatrzymaną w organizmie wodę - mam spuchnięte palce, a nie wypiłam wczoraj tej wody zbyt dużo...
Tak czy inaczej, bilans na dzisiaj wygląda tak:
Activia śliwkowa - 120 kcal
łyżka chrupek wysokobłonnikowych - 51 kcal
Rogalik francuski bez nadzienia - 222 kcal
Pasta z łososia ze szczypiorkiem - ok. 89 kcal.
= 482/600
+ edit: zupka vifon - ok. 90 kcal.
572/600
+ edit: minus zupka chińska, łeb w kiblu.
Nie jest tak źle, ale nic już dzisiaj nie zjem, po prostu nie chcę znów czuć się pełna.
Po tym, jak wczoraj wymiotowałam, nabrałam totalnego wstrętu do jedzenia czegokolwiek.
Tylko, że jestem już na nogach dobre 5 godzin, a jeszcze 12 do przeżycia... i stanowczo za dużo pracy do zrobienia.
Nadal nie chce mi się programować.
Ech.
P.S. Być może będę miała niedługo artykuł o muzyce trance w Polityce albo Newsweeku!