Hmm, jestem bardzo zadowolona:D
Muszę coś przemyśleć, przeanalizować, dotrzeć skąd strach w sercu.
Moby w tle. Don't nobody know my troubles but God.
Ok. Usłyszałam po raz kolejny wchodząc w związek "Boję się, że Cię zranię."
Odebrałam to jako sugestię, jako kolejny atak, na który powinnam odpowiedzieć "nie martw się, nie zranisz mnie, a nawet jeśli to silna ze mnie dziewczynka, poradzę sobie". Jako przygotowanie sobie gruntu, danie sobie możliwości na zranienie. Odpowiedziałam hmm.. atakiem? Chyba to jednak atak nie był, jednak poprosiłam o czas do namysłu, po czym w miarę wyjaśniłam. I wtedy wyszedł mój strach.
Strach, którego do tej pory nie umiem sprecyzować. Czy jest on przed zranieniem? Przed samotnością? Nie.. Nie sądzę, by ten człowiek mnie zranił. Prędzej zranię sama siebie. Przed samotnością? Geez, będę sama tylko wtedy, jeżeli będę tego chciała, gdy odrzucę Jego. A tego robić nie zamierzam. To nierealne, abstrakcyjne.
Myślę, że boję się manipulacji, stania się jej obiektem. To był jednorazowy bodziec, który się powtórzył ze związku z B. Teraz jestem pełna ZAUFANIA, spokoju, pewności, że będzie dobrze. W momencie, gdy stało się coś zbliżonego do jednej z przykrych dla mnie sytuacji związanych z B moja odporność swoista kazała mi natychmiast założyć pancerz. Pancerz, który jest zbyt ciężki by go narzucić bez przygotowania, na takie słabe, odsłonięte ciało.
Był to czysty odruch, impuls, na który nie byłam przygotowana, którego się nie spodziewałam i nie rozumiałam go. Przygniótł mnie. Stąd poczułam strach, dysonans, rozbicie. Do tego doszedł bodziec "tak, pójdź za tym.. Żyj w strachu". Wrrr!
Teraz rozumiem. Czas na lekcję pt Oskar to nie Bartek.
...jestem gotowa:)