ŻYJ TAG JAKBY...
Pisz tak jakby.
Akurat tę część notki piszę na końcu, ale w sumie skoro zawiera elementy wyłącznie z ostatnich dni, to czymś takim jeszcze to uzupełnię. Zasadniczo był to dialog, ale mnie taka jedna blondynka rozproszyła i nie do końca go pamiętam. Na finiszu było jednak coś w stylu, że horrory są be, kecz Paranormal Activity jako rodzaj horroru(e?) jest git. Dalej, co by hejtu nie było za mało, krytyk krytykuje: "nie lubię tych głupawych fantasy" spoko, laska, nie ty jedna "beznadziejne, masakryczne" i w sumie po sprawie, jasne, nie każdy gustuje w nie-ludziach zabijających inne gatunki - czekaj, może coś tkwi w fabule, może chodzi o coś więcej? Nie, nie tym razem. "Za to hary poter jest spoko, taki.. bardziej normalny". Wyjdź, proszę. No i wyszła po chwili, z chłopakiem zresztą. Nie wspomniałem wcześniej, że swoją błyskotliwą przemowę o gustach filmowych zaczęła, gdy jej facet chciał nawiązać do działalności Davida Finchera, lecz zamknął temat gdy się zorientował, że bidula Podziemnego Kręgu nie widziała. Miłość kwitnie w autobusie.
Było coś takiego, że piłem sobie z kimś i coś się zaparzyło (w domyśle zadarzyło, ale Word mi to podkreślił), że pomyślałem sobie - zapamiętam to. Nie zapamiętałem. To mi z kolei przypomina, że kilka dekad temu ktoś napisał: wspomnij o mnie. No dobra, to jedziemy:
Bob.
Nie no, serio, co to za parce 2.0 gdzie jakieś randomy wbijają i spotkać się w spokoju wieczorową porą nie można.
"O kurde" reakcją na tramwaj raczej nieczęstą. Owszem, widziałem już wcześniej nową puszkę Z2 (klasycznie, nie poważnie!! (tak a propos muzykoterapii dla ubogich), aż szkoda iż Beethoven w tle nie rozbrzmiewał), lecz we wczorajszy wieczór w końcu do niej wszedłem. Miłe zaskoczenie już na wejściu - dosłownie, ja tam sobie szukam klamki, a mi tu automatyka znienacka zęby szczerzy, drzwi rozchyla, wysuwa(!) środkowy stopień - wieś tańczy, wieś śpiewa. Dla pewności ominąłem go jednak przy wsiadaniu... i wysiadaniu też. Wnętrze tego wehikułu zaś to poezja, gotowa inspiracja dla ody, czy chociaż fraszki jakiejś. Powaga. Aż przystanki pojebałem i potem rozważałem, czy dojdę do celu, czy też mnie jakieś śródmiejskie czasoumilacze dopadną. Oddałbym swój telefon, oni by mi z niego śmiechneli, a ja nie lubię jak się ktoś z mojej Nokiusieńki śmieje i musiałbym im spuścić łomot, bo to sprawa honoru jest. Nie ma żartów, wpierdol.
Wersy podliczone, wierszyk podzielony, role rozdane, 13 ich w sumie, owoc mej pracy (i pozostałych trzech osób przy wykonaniu - "ja wam będę narratorem!" (14 linijek tekstu!)) zebrał dziś oklaski i w ogóle szał - teatrzyk dla upośledzonych dzieci zrobiliśmy na metodyce pracy ze studentami udających upośledzone dzieci, wszyscy dziś byliśmy aktorami& ale ja największym! Narrator się nie chowa za ławką, narrator rządzi i dzieli i karmi się emocjami& albo coś, dobrze wyszło, pochwałę od prowadzącej nawet mieliśmy za to. O niedociągnięciach lekcji nie wspomnę, nie było, historię piszą zwycięzcy tj. ja.
Czasu sporo od ostatniej notki upłynęło, ale i czasu wiele nie było, bo jak nie coś, to kontrcoś. Czyli życie. I wciąż mam jakieś wywiady do zrobienia, tylko no proszę czasu ubywa na wykonanie. Na święta proszę o niewiele, chcę się tylko cofnąć w czasie, porobić wszystko wcześniej i wrócić do teraz, by móc mieć wszystko w nosie i z lubością oddać się rozrywce.
Na wypadek, gdybym tego prezentu nie dostał, oddam się jej teraz. Pa.
PS: efekt wysadzania lodówki był śmieszny, ale zlew - serio? Kto jeszcze ma w domu zlew? Trzeba iść z duchem czasu i zakupić zmywarkę. I jakieś zasłonki na okno.