Dzień VII
Noc, młoda, tak niewinna a jednocześnie tak kusząco grzeszna,
Nosi Twoje imię w każdym śnie, który zabiera mnie spowrotem w miejsce Twego pobytu.
Gdzie powiew chłodu delikatnie oziębia uczucie między nami,
Gdy z wyciągniętą dłonią zapraszasz mnie, otwierając szeroko okna.
Zwątpienie odpływa razem z Twoim śpiewem w oddal nieba,
I daje poczucie bliskiej więzi z marzeniami w Twoim głosie.
Uosobienie wolności oddaje się bladości pełni księżyca,
Rozświetlając biały puch zwany chmurami, wokół Ciebie,
By uszyć suknię okalającą Twoje czyste, nagie i zarazem prawdziwe oblicze.
Każdy Twój ruch zostawia ślad spadającego śniegu,
Który, niczym płatki kwitnącej wiśni, oznacza ścieżkę naszych pragnień.
Cichy szept z Twoich lodowatych ust wypełnia pustkę, obejmującą mnie czule ramionami,
I daje tak sycące poczucie utęsknionego od miesięcy, spełnienia,
Odrzucając tak naprawdę wszystko, co przyziemnie uciszało prośby zaspokojenia bijącego serca.
Którego ostatnie uderzenie, zawsze będzie należeć do Ciebie,
Gdy ostatni raz nadejdziesz, by odebrać to, co najcenniejsze.
Coraz mniej czasu na pisanie.
Coraz mniej myśli do spisania.
Nie rozumiem czasami czemu tak się dzieje, czemu nagle z trudem przychodzi mi opisywanie uczuć i odczuć wszystkiego co się wokół mnie znajduje. Wszystko to tak niezwykłe, tak obce i jednocześnie fascynujące, że gdy próbuję opisać to sensowną całością, efekt końcowy jest jakby napisany w obcym języku, nie tylko dla innych ale też dla samego mnie. Różne teorie są nad tym czy człowiek się zmienia, czy nie, czy też zawsze pozostaje taki sam. Ostatnio doszedłem do wniosku, że człowiek zmienia się, lecz to jaki by,ł wewnątrz niego wciąż istnieje, a to czy to będzie powracać związane jest z bodźcami, które w jakiś sposób do nich nawiązują lub mają coś wspólnego. Zawiłe, ale chyba tak mniej więcej to postrzegam, bazując na moich własnych doświadczeniach i myślach, jakie nawiedzają mnie po różnych wydarzeniach i momentach w życiu. A ostatnimi dniami jest tego bardzo wiele, strasznie dużo się dzieje, sam nie wiem z jakiego powodu i czym to tak naprawdę jest spowodowane to, niemniej jednak nie mogę na to narzekać, bo jak to wygląda, że gdy nic się nie dzieje to narzekam, a jak już zacznie się dziać to narzekam że jest tego zbyt wiele. Za mało źle, za dużo źle, nigdy nie jest w sam raz, kto tak nie miewał często?
Czasem czuję, że to mnie przytłacza, że nie daję rady, że to nie dla mnie.
Zbyt mała wiara w swoje możliwości? Prawdopodobnie, patrząc jeszcze przez pryzmat niskiej samooceny czy słowa które niekoniecznie są miłe wypowiadane w moją stronę przez samego mnie. Są dni, gdy nie szczędzę sobie negatywnych opinii na temat samego siebie, są dni gdy czuję też, że mogę wszystko i potrafię dużo. Ale to krótko trwa i niestety, wszystko to jest skrajne, co przekłada się potem na słowa innych, którym i to się nie podoba i też to. Przykre, że nie można odnaleźć tego upragnionego środka, tej granicy, połowy która sprawiłaby, że nie ma niczego w nadmiarze ani też niczego nie brakowało. Bo często nad tym myślę i chciałbym kiedyś to zmienić. Naprawdę.
Nie wierz we wszystko co widzisz.
Oczy lubią przekłamywać.
Ludzie też.