Sylwester...
Tyle żalu i bólu nie mialam w sobie dawno. Z jednej strony dlatego,ze ostatnie dni lezalam polprzytomna w lozku modlac sie zeby wreszcie przestalo bolec, zebym mogla normalnie otworzyc oczy i wstac. Z drugiej strony dawno sie tak nie zawiodlam. Gdy pare miesiecy temu poruszalam temat sylwestra uslyszalam ze jest za wczesnie zeby cos planowac. I w kazdym nastepnym miesiacu to samo. A dzis... dzis jest za pozno.
Zostalam wiec sama w czterech scianach, w lozku, z zapalona lampka, laptopem na kolanach i ze lzami spadajacymi co kilka sekund na policzki.Nigdy nie bylam tak bardzo samotna w ostatni dzien roku. Zawsze wokol siebie mialam ludzi,zawsze ktos byl, zawsze byl pomysl na impreze, spotkanie czy chociaz jakiekolwiek spedzenie tego wieczoru. A teraz... moj pomysl na wieczor lezy brzuchem do gory,wyciaga sie co chwile i zadowolony cieszy sie ze mu wygodnie. Kilka miesiecy temu znowu wysluchiwalam obietnic. Dzisiaj sie przekonuje ile byly warte. Szkoda ze nie stac go nawet na zorganizowanie wieczoru dla nas, pomijajac jakiekolwiek imprezy. Tak teatralnie manifestowal jak wazny jest pierwszy wspolny sylwester... i wlasnie mam na to dowod.
A smutne oczka i gapienie sie z mysla ze za chwile mi sie humor poprawi juz mnie nie obchodza.
Dawno nie zostalam tak bardzo upokorzona.
A od nowego roku... kazda obietnice bede traktowala jak klamstwo. KAZDA.