Dobre ciasto upiekł. Ponoć dla mnie.
Mam już trochę dosyć metodologii. Filozofii. Wyrazów, których muszę szukać w słowniku języka polskiego. Jaki trzeba mieć łeb, żeby zamiast po prostu powiedzieć "Muszę policzyć pieniądze" => "Muszę indukcyjnie skwantyfikować moje mienie." No kurwa.
Przez 42 strony autor wiedzie mnie przez niezliczone teorie: Marksa teoria reprodukcji, Chomsky i teoria lingwistyczna, prawo spadku swobodnego Galileusza. Wszystko po to, by przekazać mi przyczyny, dla których nauki humanistyczne są zapóźnione w stosunku do przyrodniczych. Ano. Bo są tylko humanistyczne!
"Wszędzie mamy do czynienia z ontologicznymi zagadkami, rozstrzyganie których, okazuje się, jest nieistotne dla gromadzenia pozytywnej wiedzy na temat dziedzin, których dotyczą."
Trudno mi zrozumieć, po co więc siedziałam kilka godzin na wykładzie, słuchając o rodzajach i cechach zdań i twierdzeń w nauce. O tym, że do stworzenia teorii naukowej potrzebna jest idealizacja, konkretyzacja, aproksymacja, sprawdzanie, korespondencja, dialektyczna refutacja, and so on. Autor mnie rozjebał. Jestem teraz w szoku, że prowadzący polecił nam ten artykuł. Na chuj mi ta wiedza. Zapytam go o to na egzaminie.
Mój mózg najechali kosmici.