Naprawdę, ten sen mnie przeraził. Rzadko miewam koszmary, z których budzę się z bijącym sercem. Ten nie był takim koszmarem, obudziłam się spokojna, ale z dziwacznym uczuciem.
Zaczęło się wręcz bardzo sympatycznie. Uwielbiam sny z Tillowatym. Pierwsza część taka była: mała salka, gdzie mieli grać. Trybuny, na których grzecznie i dupowato siedziała publika (nawet się na nich darłam że dupy wołowe z nich, bo nie chcą się bawić). Ja przy samej, samej scenie, gdzie było niewiele miejsca dla takich napaleńców ja ja. Till na wyciągnięcie ręki, naprawdę, trzeba było mocno się wychylić tylko. Pamiętam Ryśka w obcisłym półgorsecie, Flaka z papierosem, co mu na migi wypomniałam, Krzysia oblewającego nas wodą. Po koncercie rozwaliłam się z koleżanką na krzesełkach, podszedł do nas Till i zaczęliśmy rozmawiać łamanym angielskim i niemieckim. Chyba dał sobie kilka setek na odwagę, bo cuchnęło alkoholem. Był jak nie on - szczerzył się non stop, targał mnie za włosy, podszczypywał i nawet ugryzł O_o Fajny sen...
A potem sceneria się zmieniła.
Trzy spreparowane głowy kruków jako symbol, dość ważny. Krajobraz był ruiną. I my, wycieczka szkolna wędrująca do muzeum. Nie takiego zwykłego, ale muzeum zwłok. Ludzkie ciała odzyskane po jakiejś dziwnych zabiegach, które utrwaliły ich na zawsze, bez rozkładu. Białe twarze, wyglądające jak miękka plastelina. Podobnież jeńcy i ci, co ucierpieli po wojnie. Zawieszony mężczyzna na drzwiach, drwal siedzący na drewnie koło, kominka, babcia obtulona kraciastym kocykiem, ludzie śpiący na pryczach. I kustosz muzeum mówiący "ten jeszcze nie kompletny, szukamy jego głowy". Drugim wyjściem wyszliśmy prosto pod bramę cmentarza. "Tutaj" - kontynuował nasz przewodnik " pochowaliśmy zwłoki tych, których stopień rozkładu bądź ten obrażenia nie pozwoliły na wystawienie ich". Potem rozdano nam zdjęcia, na swoim pamiętam tylko trzy kobiety i nie potrafiłam rozróżnić, która była jednym z eksponatów...