Are you fucking kidding me z lodówką w tle.
Faceci to mają zadziwiającą umiejętnośc, jestem naprawdę pełna podziwiu. Kompletnie nie słuchają rozmowy, w ogóle nie są w temacie, ale zdolni są do wychwycenia z owej rozmowy najistotniejszych dla siebie szczegółów. Dla SIEBIE. Skutkiem mojej rozmowy z przyjaciółką jest to, że jej brat chyba gapi się na mnie dziwnie.
O czym była rozmowa?
No jak to o czy, jasne, że o seksie!
Co ma seks ze mną wspólnego? Wiem, wiem, że niewiele. A praktycznie to nic. W ogóle to jesteśmy dwa odmienne bieguny, znaczy ja oraz seks/seksowność/seksapil. No, ale mniejsza o drobiazgi. Mianowicie rozmawiałyśmy o seksie bez zobowiązań. O takim związku opartym na cielesnej przyjemności, bez uczuciowego zaangażowania. No i ja, bystra panna, stwierdziłam: świetna sprawa, weszłabym w to! No bo co, taki wiek, że seks tylko w głowie, a związki są męczące. Bo tzreba zabiegać o partnera, podtrzymywać uczucie, mówić te trudne słowo na K (czasownik, podpowiem) i w ogóle nadskakiwać na lubym. A ja mam za leniwe dupsko. Albo inaczej: nie jestem na to przygotowana. Więc taka umowa, czemu nie?
Usłyszał to.
Warto wspomnieć, że jemu tylko na takich związkach zależy.
Zastanawiał się, czy ja i on...
O kurwa.
Nieważne, że ja się w nim podkochuje od podstawówki.
Dobra, nieważne. Nawet, jeśli kiedykolwiek i z kimkolwiek miałabym iść na taki układ, to najpierw muszę uporać się ze sobą. Z moją skrzywioną psychiką.
Co nie zmiena faktu, że zaczęłam intensywnie na ten temat myśleć.
Nieważne. Mam teraz ferie, sesja prawie zakończona, tylko wyniki z historii i dziękuję, dobranoc. Gram w NFS Most Wanted, w Black and white, oglądam Rodzię Soprano, czytam autobiografię Ozzy'ego i jest madafaka. Tak. Jest dobrze.
A przynajmniej tak sobie wmawiam.