Ciężko trochę. Nic nie zostało głośno powiedziane, a jednak sytuacja jest jasna... Kolejny raz to samo. Tym razem zabolało bardziej. Dlaczego? Bo miałam wrażenie, ze dla niego to też było coś więcej niż tylko potrzeba bliskości, że to nie był przypadek, że znowu trafiliśmy na siebie. Nie radzę sobie. Brak mi go bardziej niż zwykle. Wczoraj było naprawdę inaczej, wyglądalo to tak jakbyśmy się po prostu stęsknili za sobą.
Cóż jedną matkę jaką znasz jest n a d z i e j a .
G ł u p i ą matkę masz....
Tyle, że on to potraktował jako jednarazawe tournee a dla mnie to znaczyło wiele. Nie umiem udawać, że nic się nei stało... I jak mam w poniedziałek iść do szkoły z uśmiechem na twarzy i udawać że to nic nie znaczyło? Że to tylko alkohol podziałał... Że on jest mi kompletnie obojętny, dla podkreślenia tego faktu obrażę go kilka razy, on mi odpowie i wszytsko wróci do starego porządku. Potrafię udawać. Uda się. Popłaczę sobie do poduszki może mi się poprawi... Ale mam przeczucie, że tym razem będzie ciężej niż zwykle, bo była nadzieja... Umarła za późno...