Byłam kiedyś w tym miejscu, w którym ludzie nie żyją. W którym wątpią.
Byłam w miejscu, w którym ogrzewałam zmarznięte dłonie przydługim rękawem swetra. Byłam w miejscu, w którym ukrywa się łzy w autobusie przykładając twarz do szyby. Byłam w miejscu, w którym nie potrafiłam wyjść z domu i po prostu w nim zostawałam, nie zważając na obowiązki i zajęcia. Płakałam na wykładach, na ćwiczeniach, w sklepie, na spacerze, przemierzając chodniki wśród kamienic. Płakałam w domu, w łóżku, w łazience, w kuchni, gotując wodę na herbatę. Płakałam nocami i dniami. A potem tępiałam. Potem chodziłam jak zjawa. Snułam się martwo ze słuchawkami w uszach. Przeżywałam dni. W cierpieniu. Myśląc tylko czy to się kiedyś skończy.
Byłam w miejscu, w którym chciałam uciekać. Jak najdalej i gdziekolwiek. Byle nie być tutaj.
Jedyną szansę na poprawę widziałam właśnie w ucieczce.
Byłam tą osobą, która wątpi w słowa będzie lepiej, jeszcze wszystko się zmieni, nie umrzesz samotnie. Umierałam samotnie każdego kolejnego dnia.
Byłam tą osobą, która nienawidzi siebie i widzi w sobie wyłącznie wady. Będąc szczupła i drobna katowałam się dietami, osiągając upragnione 44 kilogramy. I nawet mimo tego, nienawiść nie malała, a wady nie znikały. I ciągle brzydziłam się sobą.
Byłam osobą całkowicie samotną i odrzuconą ze społeczeństwa. Nie było dla mnie miejsca.
I naprawdę nie widziałam cienia nadziei na poprawę.
I wiecie co?
I wszystko się zmieniło.
Moje tkwienie w tym miejscu trwało odkąd skończyłam podstawówkę, czyli dziewięć lat. Trzy lata gimnazjum, trzy lata liceum i trzy lata studiów (chyba najgorszy okres). Kolejne porażki, kolejne rozczarowania, odrzucenia, złamane naiwne serce, obojętność, apatia, destrukcja, depresja, alienacja, aspołeczność, wyobcowanie, samotność i zdziczenie. Tymi słowami mogę podsumować te dziewięć lat. Zresztą, ten kto natknął się wcześniej na ten pożal-się-boże blog doskonale wie, o czym mówię.
Teraz ważę jakieś 10 kilogramów więcej (tak, naprawdę). Nie mam już nóg jak zapałki i względnie płaskiego brzucha. Moja twarz jest jeszcze bardziej pucołowata niż była, włosów mam dwa razy mniej (poddałam się po latach nieustannej walki z ich stanem i wypadaniem). I wiecie, nawet mimo tego, pierwszy raz w życiu nie przejmuję się. Nie załamuję. Nie katuję. Nie cierpię. I mam o wiele mniej kompleksów niż miałam wtedy, kiedy wyglądałam lepiej. Bo byłam nieszczęśliwa.
Byłam.
Ostatni raz płakałam dwa tygodnie temu. Ze szczęścia. Patrząc na jego zamknięte powieki, spokojny wyraz twarzy i rozczochrane czarne włosy w nieładzie. Kiedy zasypiał obok mnie. Człowiek.
Który mnie pokochał. Który chce być przy mnie.
Byłam jednym z tych żałosnych ludzi, którzy wpisują w google mam 22 lata i nigdy nie miałam chłopaka. I naprawdę nie widziałam żadnych szans na zmianę mojej sytuacji.
Wszyscy, którzy tkwicie jeszcze w tym miejscu. W tym jakimkolwiek złym miejscu.
Uwierzcie mi. (ja tak bardzo nie wierzyłam)
Będzie lepiej. Wszystko się zmieni.
I've been searching for so long
Now I'm chasing the shadows away
I've been trying, yes I tried to find my way
No more crying in the make or break decade
There were times when I was down
There were times I felt so low
My whole life just seemed to be
A senseless quest for energy
Love comes always unexpected
Love strikes blind and undircted
Love is the answer
Love is all we need my friend
now you came and changed the wheather
now i wanna live forever