Usypiasz. Patrzę, jak leżysz w mojej pościeli, na moim łóżku. Siadam na skraju i patrzę. Twoje dziewiędziesięcio-kilowe ciało spoczywa w miejscu, w którym spędziłam większość życia. Widzę Twoje szerokie barki, silne ręce, spokojną twarz, zamknięte powieki. Czarne włosy w moim ulubionym nieładzie. W moim pokoju śpi mężczyzna.
Upijam łyk zimnej wody i kładę się obok, nie dotykając Cię. I tylko nie spuszczam z Ciebie wzroku. Ciało. Żyjące. Oddychające. Człowiek obok. O temperaturze 36,6 stopni Celsjusza.
Zadziwiający jest ten widok i to poczucie, że masz kogoś obok. W najbardziej bezbronnym czasie. Nocą. Kiedy odziana jestem w fioletową satynową koszulkę a Ty leżysz półnagi. Kiedy wtulam się w Ciebie a Ty obejmujesz mnie tymi silnymi rękami. Okrywasz mnie sobą, trzymasz blisko, nasze temperatury ciał rozgrzewają się wzajemnie, receptory nerwowe się łączą, skóra przy skórze, serce przy sercu, oddech z oddechem.
Oddałam Ci tyle siebie. Oddałam Ci najwięcej. Nikomu więcej nie dałam. Zaufałam Ci. Uwierzyłam w Twoje uczucie. Uwierzyłam w Twoją miłość, dobroć i oddanie. Uwierzyłam, że mnie nie skrzywdzisz. Że mogę czuć się przy Tobie bezpieczna.
Uwierzyłam z szczęście i w miłość. Uwierzyłam w obustronną miłość.
Pokochałam Cię.
Pokochałam człowieka z całą jego nieidealnością. Próbowałam wyobrazić sobie obok kogoś idealnego. I wiesz co? Pomyślałam wtedy, że nie chciałabym, aby leżał tu ktokolwiek inny. Że jesteś moim najlepszym wyborem. Że nie chcę innego.
A Ty? A Ty byś chciał? Czego Ci brakuje? Czego brakuje we mnie? Nie mam tego uroku jej? Ja wiem, że ona jest urocza. Wiem, z jaką słodyczą wypowiada Twoje imię w zdrobnieniu. Jak słodko chichocze i uśmiecha się swoimi malutkimi, pięknymi ząbkami. Może chciałbyś, żeby leżała obok. Żeby wtulała się w Ciebie swoim drobnym ciałem.
Ale jestem tylko ja. Z całą moją nieidealnością.
Płaczę.