mialam straszny napad. jadlam wszystko co zakazane. pieczywo, zolty ser, majonez, lody. w toalecie spedzilam okolo godziny.
dzisiaj nie chodzilo o jedzenie. nie bylam glodna, nie mam apetytu. po prostu musialam jakos odreagowac. jadlam z mysla, ze zaraz sie tego pozbede. wszystko diabli wzieli. moje plany. z nim zwiazane. nie wiem czy warto trwac w takim zwiazku. z drugiej strony boje sie, ze i tak bez niego nie bede potrafila funkcjonowac. K. stal sie integralna czescia mnie. 4 tygodnie temu, gdy dowiedzialam sie o calej sytuacji... zostawilam go. tego samego dnia wrocilismy do siebie. dalam mu kolejna szanse. nie chcialam zamieszania z szukaniem mieszkania, zrywaniem umów. teraz zastanawiam sie czy, aby na pewno dobrze zrobilam. po 16 dostalam smsa, od niego. wroci pozniej, bo zostaje na dodatkowych cwiczeniach z mikroekonomii. nie wierze. nie potrafie mu zaufac. do 16 bylo okej, bilans ok 300 kcal. pozniej nie wiedzialam co ze soba zrobic. ucieczke od problemow znalazlam w jedzeniu. i niewazne, ze wymiotowalam krwia, bo wszystko bylo podraznione po wczorajszym napadzie. niewazne, niewazne..
chce napisac do O. wiem, mozna sie w tym wszystkim pogubic. O. to osoba, ktora bardzo mi pomogla rok temu, gdy rozstalam sie z K. gdyby nie jego wsparcie, nie poradzilabym sobie. nie umialabym uniesc tego ciezaru. chce napisac. boje sie, ze on mi nie odpisze. nie po tym jak go zranilam, wracajac do K. z drugiej strony odezwal sie na moje urodziny. wiem, ze to bylo szczere. nawet nie wiem jak zaczac. nie umiem ubrac mysli w slowa. brakuje mi go. chce do domu. chce sie z nim spotkac. powiedziec jak chujowo sie z tym wszystkim czuje. ze czasem przychodza mi do glowy straszne rzeczy. ze boje, ze to juz koniec. ze stalam sie wariatka. ze nie ma dla mnie ratunku.
zaraz odpisze K. chcialabym z nim porozmawiac. powiedziec mu, ze nie mam juz sily.
jak zwykle.. stchorze.