Gdyby wczoraj wyszło mi 250 kcal, to skakałabym z radości. Ale nie, nie, musiałam jeszcze zjeść dwie miski płatków, chrupki, trochę soku i jogurt, prawda? Jestem żałosna.
Nienawidzę weekendów. Mówię to poraz setny, ale ja ich po prostu nienawidzę. Idę do babci spać, a tam zawsze czekają na mnie przeróżne słodkości. Jestem tak zła, że po prostu gorzej nie można. Już nigdy więcej nie tknę chrupków. Czuję się jak gruba świnia, no po prostu przeokropnie. Mam ochotę się zerzygać i uwolnić od tych wszystkich śmieci, które pochłonęłam. Chcę już poniedziałek, chcę znowu zacząć moją cudowną dietę. Jestem załamana. Potrzebuję waszego wsparcia. :( Mam ochotę płakać, praktycznie jak w każdy weekend.
Śniadanie - kromka ciemnego chleba z chudą wędliną, herbata + CAŁA PACZKA CHRUPKÓW = razem 400 KCAL (tak, wiem, porażka)
Obiad - grejpfrut
Kolacja - grejpfrut.
+ mnóstwo zielonej herbaty.
Edit.
Okej, okej, już się trochę uspokoiłam. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem wybuchowa i czasem emocje przejmują nade mną kontrolę, ale ... wiem, że się nie poddam. Nie ma mowy. Chrupki były, ale wkrótce już ich nie będzie. O tak, to lubię! Powróciło błogie uczucie głodu.