"Stanęliśmy nad brzegiem leja bez ruchu, z opuszczonymi rękami, bezradni. Ręka oficera ukazała nam tarczę zegarka, wyznaczając na nim palcem 20 minut. Towarzyszył temu wymowny ruch pistoletu i dłoni pokazującej płaszczyznę jezdni.
Omdlewające mięśnie spięły się bolesnym skurczem, plecy ugięły się pod ciężarem nowego wysiłku. Okaleczone ręce chwytały bryły kamieni, spychały ziemię...
- Raus mit dem Dreck - zaskrzeczał głos sierżanta ukazującego palcem zwłoki zabitych.
Paru najbliżej stojących poczęło taszczyć ciała w kierunku dołu i spychać je w głąb leja. Chlusnęła w górę fontanna śmierdzącej wody opryskując buty oficera. Skrzywił się z niesmakiem i wycofał. W ślad za pierwszym już toczył się drugi bezkształtny tłumok ludzki, a za nim trzeci i czwarty. Gdy powędrował ostatni - dół zapełnił się do połowy. teraz posypały się kamienie i głazy. Taszczyliśmy, co się dało, aby prędzej, żeby wygrać ten wyścig ze śmiercią, która już od długich godzin ocierała się o nas uparcie.
Po dwóch, po trzech lub więcej dźwigaliśmy krawężniki rozwalonego chodnika, zlepione bryły cegieł lub powyginane żelazne rury. Przyśpieszone oddechy świszczały w piersiach, pot zalewał oczy, nogi drżały uginając się ze zmęczenia.
Ściągnięta twarz esesmana uważnie obserwowała tarczę zegarka. Chwilami wysiłek ten wydawał się nam bezsensowny - przecież prędzej czy później zakończy się to wszystko wiadomym i nieuniknionym. Przyjdą inni zdyszani, ogłuszeni strachem, żeby zepchnąć nasze ciała do jakiegoś dołu czy wyrwy...
Instynkt nie zna logiki. Nie było już wtedy w nas ludzkiej godności i rozsądku. Nasze ruchy, wysiłek były już tylko mechaniczną pracą mięśni, zwierząt tłukących się w pułapce, ślepo i potwornie pragnących życia.
- Halt - zabrzmiało sucho i wyciągnięta ręka dała znak w stronę nieruchomego żelaznego olbrzyma. Zadźwięczały motory, czołg cofnął się do tyłu i zgrzytnął gwałtownym skokiem do przodu. Przez chwilę walczył ze spiętrzonym wałem ziemi i bruku, ale przecież zepchnął go i przeorał, zsuwając w głąb nie zasypanej jeszcze wyrwy."
"Minuty wlokły się teraz jak godziny całe. Straszliwy odór poruszonych trupów dawno przekroczył granice wytrzymałości - ale ludzie wytrzymywali, musieli wytrzymać. Pracowaliśmy w zupełnym milczeniu zaciskając usta i nosy, aby jak najmniej połknąć jadu, którym przesycone było powietrze. Myśli otępiały znowu. Obrzydzenie, litość, nienawiść, strach - wszystko to połączyło się w jakiś ciężki opar, który mroczył mózgi.
Początkowo wyszukiwaliśmy tych "najlepszych", najmniej okaleczałych, najbardziej ludzkich zwłok, ale później było już wszystko jedno. Ręce nie chronione niczym nie wybierały "lepszych", targały zaskorupione ubrania, chwytały nadpsute kończyny. Roje spłoszonych much, brzęczących gniewnie, rozeźlonych przerwaną ucztą, atakowały spocone ciała osiadając na wargach, pchając się do oczu. Udrękę powiększał jeszcze wzmagający się skraw, który tu na podwórku otoczonym zewsząd rozgrzanymi murami buchał niby z łaźni. Ale przecież ręce chwytały nowe brzemię, mięśnie napinały się. Nie dać się, za wszelką cenę nie dać się zepchnąć w to kłębowisko okrwawionych, rozkładających się ciał. Może dziś jeszcze, jutro, pojutrze, za tydzień przypadek odsłoni jakąś ścieżkę ocalenia."
/ Verbrennungskommando Warschau / Tadeusz Klimaszewski
25 LUTEGO 2025
13 LUTEGO 2025
24 LISTOPADA 2024
8 LISTOPADA 2024
23 PAŹDZIERNIKA 2024
9 PAŹDZIERNIKA 2024
25 WRZEŚNIA 2024
28 CZERWCA 2024
Wszystkie wpisynecat
26 MAJA 2025