Henryk Mandelbaum nr obozowy 181970.
Przybył do obozu 22 kwietnia 1944 roku, zbiegł podczas ewakuacji KL Auschwitz.
Zapraszam Was do obejrzenia krótkiego filmu o Henryku Mandelbaumie:
https://www.youtube.com/watch?v=f_ykjPHO6EI
"- Wiedzieliście o tym, że zwłoki przygotowane do spalenia pochodzą z komór gazowych?
H.M. - Powiedzieli nam to koledzy w baraku. Już w więzieniu w Sosnowcu ludzie coś mówili o gazie, ale bez konkretów. Teraz się dowiedzieliśmy wszystkiego. O szczegóły nie wypytywaliśmy, byliśmy jak zabalsamowani.
- Jak wyglądała technologia spalania?
- Technologia jest krótka i węzłowata. W obozie macierzystym krematorium, które do dziś istnieje, to był prymityw. Tak samo źle obmyślona była "czwórka i piątka"* (Chodzi o krematoria IV i V) w Birkenau. Jak przyszły trzy transporty po tysiąc ludzi każdy, nie dało się tego przerobić nawet na trzy zmiany. Dlatego Niemcy pomyśleli, że lepiej niż paleniska w starych krematoriach* (autor ma na myśli krematoria IV i V) będzie zastosować stosy. Uznali, że na stosach będzie można palić więcej.
Natomiast w nowych krematoriach* (Chodzi o krematoria II i III) rozwiązania techniczne były bardzo nowoczesne. Przede wszystkim piece dobrze wentylowane* (chodzi o wentylatory tłoczące dodatkowe powietrze do komory spalania), ogień podsycany był przez tłuszcz ze zwłok, więc spalanie było krótkie. Nieboszczycy do palenia przywożeni byli windą z komory gazowej pod ziemią.
Aby oszczędzać siły, wymyśliłem nawet takie małe ulepszenie - jak się wyciągało nieboszczyków z windy, trzeba ich było ciągnąć po zagłębionym lekko betonie. Tak jakby rynna. Ja polałem ten beton wodą, żeby był poślizg. Bo skóra zawsze trochę hamuje i ciągnięcie jest utrudnione.
- Uczono was techniki spalania?
- Tego nikt nie planował, wychodziło w praktyce. Tak jak z inżynierem, który przychodzi do zakładu. On ma teorię, nie ma praktyki. Zasadniczo ludzie stosowali dwie techniki. Jedni kładli nieboszczyka od razu na noszach opartych o rolki, ale w ten sposób ryzykowali, że nieboszczyk się zsunie. Lepiej było najpierw położyć ciało na noszach, a dopiero później nosze na rolkach. Zawsze jeden z nas miał taki "widelec", żeby popychać ciało za krocze do środka. Nogi nie mogły wystawać, bo drzwiczki by się nie domknęły.
- Ile zwłok trafiało naraz do jednego pieca?
- W piecu paliliśmy po trzy osoby, a jak były szczupłe, to nawet cztery, ale rzadko, bo jak osoba była szczupła, to się ją odkładało na bok, żeby dodać do grubszych. Tęgi człowiek pali się jak szczapa. Tak jak szczapa ma żywicę, człowiek ma w sobie tłuszcz. Kości chudego, zanim dostaną odpowiednią temperaturę, palą się jak drewno dębowe. Muzułman obozowy ważył 30 kilogramów, to można sobie wyobrazić, jak się go paliło. Czasem nie wszystko zdążyło się spalić, zostawały piszczele, trochę czaszki. Kiedy wsuwało się nowe ciała, od razu zapalały się od temperatury.
- Jak długo trwało spopielenie?
- 15-20 minut.
- Zapamiętał pan pierwszego spopielonego przez siebie człowieka?
- Cały czas mam go w pamięci, to ciało do dziś leży koło mnie. Starszy mężczyzna, już opuchnięty od leżenia na słońcu.
- Spalanie ciał na stosach wyglądało inaczej niż w piecach?
- Stosy zwłok układało się w dołach. Spalanie przebiegało inaczej, wolniej. Warstwy zwłok poprzekładane były drewnianymi łupkami. Dodatkowo kładliśmy na stos choinę, którą przywożono z Kobióra. Na to lało się benzynę albo spalony olej. Nieraz płomień szedł na cztery, pięć metrów. Dym był żółtawo-popielaty. Ogień był dobry, dopóki nie spaliło się drewno. Głowa, nogi i ręce płonęły szybko, ale pozostawał tułów i uda. To tak jak z drzewem najpierw palą się gałęzie, a pień tli się powoli.
Tłuszcz, który nie zdążył się spalić, spływał rowkami do dołków. Wybierało się ten tłuszcz garnczkami i polewało stos. Więc w dołach nieboszczyk raczej się smażył niż palił. Żeby zaczęły się palić jelita, wątroba czy serce, musi być odpowiednia temperatura. A w dołach ciało skwierczało jak skwarki. Pękało jak kasztany wrzucane do ognia. Dlatego przy opróżnianiu dołów hakami przerzucało się uda i wnętrzności do drugiego dołu.
Spalanie w dołach było niedobrze pomyślane, roboty było przy tym mnóstwo, a nieboszczyk i tak nie palił się jak należy.
(...)
- W jaki sposób opróżniano komory gazowe w krematoriach?
- Drzwi otwierały się na zewnątrz. Czekaliśmy chwilę, aż reszta gazu się ulotni. Ludzie zagazowani zajmowali całą powierzchnię. Transporty rozprowadzane były tak, żeby ciasnota w komorach była jak największa. Bo, wiadomo, im większa ciasnota, tym szybsze gazowanie. Te ciała stały, bo zagęszczenie było bardzo duże, że nie mogły się przewrócić. Do tego ślady po torsjach, krwotokach i kał. Człowiek miał dość na sam widok."
/ Ja z krematorium Auschwitz / Henryk Mandelbaum
25 LUTEGO 2025
13 LUTEGO 2025
24 LISTOPADA 2024
8 LISTOPADA 2024
23 PAŹDZIERNIKA 2024
9 PAŹDZIERNIKA 2024
25 WRZEŚNIA 2024
28 CZERWCA 2024
Wszystkie wpisynecat
3 godz. temu