photoblog.pl
Załóż konto

"Któregoś dnia, tuż przed końcem zmiany, jeden z kolegów podzielił się ze mną niezwykłą wieścią:
- Ty wiesz, że esesmani, którzy przychodzą pilnować "Steyra" na nocnej zmianie, mówią po polsku?
- Pewno volksdeutsche - odrzekłem.
- Nie, nie volksdeutsche! Ukraińcy!
- Ukraińcy? Skąd wiesz?
- Byłem w zeszłym tygodniu na nocnej zmianie. Idę do ubikacji, przechodzę niedaleko "zwyżki", co stoi obok latryny, i słyszę, jak ktoś śpiewa: "Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani?" Zbaraniałem. Rozglądam się dookoła, nikogo w pobliżu nie ma. Patrzę na "zwyżkę". Śpiewa esesman! Machinalnie zatrzymałem się i słucham. Głos ze "zwyżki" przestał śpiewać i powiedział po polsku: "Czego się zatrzymujesz? Nie wiesz, że nie wolno? Idź, gdzie masz iść, bo cię rąbnę!" Ruszyłem szybko do ubikacji. Wracam do hali, a ten na "zwyżce" znów śpiewa: "Jak to na wojence ładnie, kiedy ułan z konia spadnie!" Powiedziałem chłopakom w hali. Zaczęły się podchody, bo chłopaki postanowili zbadać, co to za dziwni esesmani pełnią nocą straż. No i dowiedzieli się, że to Ukraińcy z osławionej dywizji "Galizien", a polskich piosenek wojskowych nauczyli się, gdy przed wojną służyli w naszym wojsku. Ukraińcy w mundurach SS! Faszystowscy zdrajcy słowiańskiej sprawy w służbie Hitlera! Niech ich diabli! Ale fakt, przyznaję, że mi było miło usłyszeć naszą piosenkę wojskową nawet z tak wrednego pyska! - dokończył kolega."

 

"Pewnego kwietniowego dnia zarządzono gazowanie naszej sztuby. Zdaje się, że to było w czasie Świąt Wielkiejnocy, których wcale nie zauważyliśmy, bo były zwyczajnymi dniami na rewirze. Dostaliśmy koce i musieliśmy przejść do jednego z dalszych bloków, gdzie leżeli chorzy na flegmonę. Jęczeli bez przerwy z bólu. Flegmona, straszna obozowa choroba, objawiała się tym, że ciało chorego zaczynało gnić od kości, tworzyła się cuchnąca ropa, która poprzez mięśnie wydostawała się na zewnątrz. Okropne rany tworzyły się przede wszystkim na udach i ramionach. Po sztubie niósł się mdły zapach ropy. Chorzy, którym robiono opatrunki na żywo, krzyczeli nieludzko z bólu. Widziałem z pryczy te zabiegi. Wstrząsnęły mną mocno, a wydawało się, że już w tym obozie nic nie mogło mnie ruszyć po dotychczasowych przeżyciach. Krótko mówiąc, ogrom cierpienia, ropiejące, cuchnące ciała chorych, ich nieludzkie wrzaski przy koniecznych przecież opatrunkach i zabiegach dawały obraz wyjątkowego, nawet jak na warunki obozu, okrucieństwa losu, jaki tych nieszczęsnych ludzi dotknął."

 

/ Nas nie pożarły płomienie / Władysław Zarachowicz

 

 

Dodane 30 WRZEŚNIA 2014
765