Na zdjęciu strażnicy SS ładujący ciała zabitych więźniów na wozy, Bergen-Belsen.
"Początek grudnia 1943 roku był w Górnej Austrii bardzo mroźny. Wieczorami termometry wskazywały do -15 stopni Celsjusza. Któregoś takiego wieczoru wracaliśmy normalnie, niczego nie przeczuwając do obozu. W bramie Jourhausu zamiast komendy: Wegtreten! usłyszeliśmy: Zur Entläusungskammer marsch! (Do odwszalni marsz!) (...) Oddawaliśmy całe ubranie (...) Nie zapomnę nigdy tego uczucia, gdy moje nagie ciało zaczął kąsać tęgi mróz. Zdawało mi się, że tysiące szpileczek kłuje mnie we wszystkie możliwe miejsca. W towarzystwie gromady takich jak ja golasów skakałem, robiłem przysiady i inne ćwiczenia, by pobudzić krążenie krwi. Wszyscy robili to samo. Potem tuliliśmy się jeden do drugiego, tarliśmy sobie nawzajem plecy, biliśmy się po pośladkach w beznadziejnej obronie przed zimnem. Co jakiś czas gromada nagusów dokonywała przegrupowania. Ci, co byli na zewnątrz kręgu i najbardziej marzli, wchodzili do środka. Ci ze środka, zmarznięci trochę mniej, wychodzili na zewnątrz. Krąd ruszał się, podskakiwał, hałasował - to nie było zabronione.
Gdy wreszcie otwarto bloki i zaczęto wypuszczać gaz, a cała nasza grupa oddała już klamoty do gazkamery, padła komenda: Im Laufschritt zum Bad!* (Biegiem do łaźni!) Byłem skostniały do szpiku kości, ale rozumiałem, że szybki bieg ze wszystkich sił to jedyny ratunek przed zaziębieniem, chorobą, a może i śmiercią. Więc naprzód! Zimny powiew wiatru kąsał mrozem tylko od przodu, więc gazu! Jak najszybciej dostać się do łaźni!
Po obozie rozległ się tupot kilkuset trepów po zmarzniętej ziemi. Byle prędzej! Wreszcie dopadamy jasno oświetlonej łaźni. Chlusnęła na nas z pryszniców ciepła woda. W biegu dostałem malutki skrawek mydła, myję się więc żwawo. Obsługa łaźni wrzeszczy: Los, los, schneller, raus!, bo oto nadbiegają następne grupy więźniów. Wszyscy naraz nie zmieścimy się pod prysznicami. Teraz bieg na blok. Szczęściem "jedenastka" niedaleko. Blok też dba o nas, jak może! Przed wejściem czekają już stubendiensty. Jeden daje miskę, drugi chleb, trzeci plasterek końskiej kiełbasy, a czwarty stoi przy kotle z gorącą kawą. Ci, co dopadli sztuby pierwsi, załatwili się w mig i oto już jedzą okryci kocami. Inni nadbiegający później, ociekający wodą z łaźni, musieli znów stanąć w ogonku na mrozie.
Człek mógł wtedy biegać, byłem nie dalej niż w drugiej dziesiątce, długo więc nie czekałem. Wewnątrz bloku okna były otwarte na przestrzał, gaz śmierdział, wiatr i mróz hulał, ale to już nic! Otuliliśmy się kocami i zjedliśmy kolację. Kawa była gorąca, rozgrzała nam wnętrzności, więc pod koc i spać! Stubendiensty nadal wietrzą izbę, żebyśmy się przypadkowo nie zagazowali. Cienki koc nie daje ciepła, ale zasypiamy, przytuleni do siebie. Gdzieś koło północy pełne światła na sztubie i wrzask: "Wstawać, brać ubrania!" Funkcyjni z gazkamery przywieźli je na ręcznym wózku i zwalili bezładnie na podłogę. "Jaki" i spodnie mają przyszyte numery, można je odnaleźć, ale jak w tej poplątanej kupie bielizny znaleźć swoją koszulę i gatki? Mowy nie było, wzięło się pierwsze z brzegu. Wróciliśmy na prycze.
No i cóż? Ani ja, ani Zygmunt, ani Antoś nie dostaliśmy nawet kataru, ale kilkunastu mieszkańców naszej sztuby poszło następnego dnia na rewir z zapaleniem płuc. Większość nie przetrzymała jednak tego dobroczynnego dla nas zabiegu higienicznego. Pochłonęło ich krematorium, a meldunki o ich zgonie na zapalenie płuc, jakie wysłano do ich rodzin, były wyjątkowo w tym wypadku prawdziwe."
/ Nas nie pożarły płomienie / Władysław Zarachowicz
25 LUTEGO 2025
13 LUTEGO 2025
24 LISTOPADA 2024
8 LISTOPADA 2024
23 PAŹDZIERNIKA 2024
9 PAŹDZIERNIKA 2024
25 WRZEŚNIA 2024
28 CZERWCA 2024
Wszystkie wpisynecat
5 godz. temu