photoblog.pl
Załóż konto
Ważne!

Zdjęcie widoczne dla użytkowników posiadających konto PRO

Kup konto PRO

Na zdjęciu krematorium w Dachau.

 

 

[Majdanek]


"Pewnego razu pracowałem w grupie układającej kamień na drodze. Dzień był bardzo zimny, bez przerwy padał lodowaty deszcz, zmieszany z dużymi płatami śniegu. Wkrótce koszule zupełnie przemokły i zamarzliśmy na kość. Do tej pory myślałem, że wyją tylko zwierzęta, ale sąd ten przyszło mi zmienić. Tego dnia bowiem usłyszałem po raz pierwszy ludzi wyjących z zimna, jak psy w zimowe noce. Nie byłem wyjątkiem - wyłem z zimna jak inni i nie mogłem tego opanować. Czując, że dłużej już nie wytrzymam, postanowiłem za wszelką cenę choć na chwilę schować się gdzieś w zaciszne, suche miejsce. Rozejrzałem się ostrożnie, szukając wzrokiem naszych oprawców. Nie znalazłszy ich w polu widzenia, używając różnych zwodów markujących pracę, doszedłem do drzwi łaźni żeńskiej. Były lekko uchylone. Jeszcze raz objąłem wzrokiem cały plac przed łaźnią - nie dostrzegłem nikogo, kogo bym się bał - goniło mnie tylko to upiorne, zwierzęce wycie ludzi. Ostrożnie wsunąłem głowę do środka, a nie widząc nikogo, wszedłem. Szatnia łaźni była zupełnie pusta. Usiadłem na ławce w pobliżu drzwi. Było tu cicho, przytulnie i od razu zrobiło mi się ciepło. Nie ustępowało tylko napięcie nerwowe. Moje szczęście rychło okazało się pozorne. Nasz esesmański patron, schowany gdzieś przed zimnem, musiał z zaciekawieniem śledzić moją wędrówkę, bo natychmiast poszedł moim tropem. Błyskawicznie wpadł do szatni i zastawił swoim cielskiem drzwi, odcinając mi w ten sposób drogę odwrotu. Szeroko rozstawił nogi, dłonie oparł na biodrach i z wściekłością wrzasnął: "A ty co tu robisz?" - z odpowiednią domieszką ordynarnych wyzwisk. Cóż mogłem mu odpowiedzieć? Żadna odpowiedź nie mogła usprawiedliwić mnie, nie mogłem tym bardziej liczyć na litość tego zbója. Bezradnie rozłożyłem ręce i w tym momencie dostałem potężny i wymierzony dokładnie cios pięścią w twarz. Zwaliłem się z nóg, jak podcięte drzewo. Usta miałem pełne krwi. Na szczęście nie straciłem przytomności; momentalnie zaczął działać instynkt samoobrony. Błyskawicznie skonstatowałem, że jeśli pozostanę o ułamek sekundy dłużej na podłodze, będę zgubiony. Rozjuszone bydlę wskoczy mi ciężkimi, podkutymi butami na brzuch albo na piersi, a to byłby mój koniec - powolna śmierć z okaleczenia wewnętrznego. Widziałem już nieraz stosowane przez nich wyrafinowane sposoby wykańczania więźniów. Najszybciej jak tylko mogłem w tych warunkach to wykonać, poderwałem się z podłogi, usiłując zająć dogodną pozycję do ucieczki. Oprawca orientował się jednak doskonale w sytuacji, zdawał sobie sprawę ze swojej ogromnej przewagi. Cóż mu szkodziło pobawić się ze mną, jak kot z myszką? Po serii bokserskich ciosów, widząc przed sobą zalanego krwią, półprzytomnie podnoszącego się z podłogi delikwenta, okazał się nagle rycerski i z krzykiem: "Precz!" - odstąpił od drzwi. Zalany krwią wypadłem przez drzwi i dołączyłem do mojej grupy."


/Żywe numery/ Czesław Skoraczyński



[Dachau]


"Tak byłem otępiały, że nawet nie wiem, jak odbyło się wyładowanie już w obozie. Po ponownym przeliczeniu kazano nam położyć się na bruku na placu apelowym i czekać na spalenie w krematorium. Był to wciąż dzień 15 sierpnia 1940 roku. Leżeliśmy tak ze dwie godziny, a może dłużej. Umęczone, obite nasze ciała odpoczywały, a świeże powietrze też robiło swoje. Otępienie ustępowało, mózgi zaczęły lepiej pracować, zaczęły myśleć: przecież jeszcze jesteśmy żywi, choć bardzo słabi, jakżeż więc strasznie bolesna musi być taka śmierć w krematorium? Och, to chyba były nasze najstraszniejsze chwile w życiu. Zacząłem się modlić, prosić Pana Boga, by nas obronił przed taką śmiercią. Ale i modlitwę przerwałem, bo nie mogłem zebrać myśli. Opanował mnie lęk okropny, a serce tak drżało i tłukło się, że je słyszałem. Nie mieliśmy siły ze sobą rozmawiać. Jeżeli jeden do drugiego coś szeptał, to na pewno było to tylko pytanie, kiedy zabiorą nas do krematorium. Każde ukazanie się esesmanów idących w naszą stronę stawało się katuszą, bo zdawało się, że idą, by nas zaprowadzić na śmierć.
Tymczasem w obozie tego dnia nastąpiła zmiana komendantów. Dowództwo przejęło Wehrmacht-Kommando. Nowi panowie naszego życia i śmierci dokonali przeglądu nas i oddalili się. Z rozmów, jakie prowadzili, wynikało, że jednak czeka nas krematorium. Leżymy więc w dalszym ciągu, nawet jeść nam nie dają, bo przecież idziemy na śmierć. Tego dnia na pewno wytworzyła się ta ciężka wada mego serca, na którą teraz cierpię.
Po godzinie, może dłużej, od ostatniego przeglądu, przychodzą esesmani z blokowymi i wybierają nas do swoich bloków. Nie do krematorium, a do bloków!!! Co za radość!!! I pomyśleć, radość, że się będzie żyć dalej w tym piekle! W piekle, ale żyć, choćby jeszcze tylko kilka dni. Och, jak przeogromne może być pragnienie życia! Tym większe, im bardziej zaciskają się ramiona śmierci."


/ Poza granicą nienawiści / Adam Piotrowski, Mieczysław Kornacki <- / Wspomnienia / Mieczysław Kornacki

Dodane 16 MARCA 2014
350
focha trochę głupio klikać 'fajne' pod wpisami o powyższej tematyce, ale muszę w jakiś sposób dać Ci znać, że jestem, czytam i to co piszesz jest potrzebne. :)
17/03/2014 14:06:07