photoblog.pl
Załóż konto

"Kolejno ogolono nam starannie nogi do kolan. Za chwilę siostra przyszła z zastrzykiem - 5cm żółtego, nieprzezroczystego płynu. Zastrzyk domięśniowy. Wiedziałam, że zabijanie odbywa się przy pomocy jednocentymetrowego podskórnego zastrzyku, skąd więc teraz tak wielka porcja?
Po zastrzyku natychmiast poczułam ociężałość i bezwład, słyszałam i widziałam, a nie mogłam się ruszyć.
(...)
Potem były dni podobne do siebie. Temperatura trzymała się w okolicy 39 do 40 stopni. Spod gipsowej "sztylpy" przy poruszaniu nogą sączyła się żołtobrązowa, cuchnąca ciecz. U Zielonkowej na łóżku ciągle stała kałuża, do której zlatywały się brzęczące roje much.
Teraz już nie trzeba było pochylać się, aby wąchać nasze nogi. Teraz dr Oberheuser, wchodząc, krzywiła nos: - Es stinkt hier. - O tak, śmierdziało! Słodkomdlący odór ropy i gnijącego mięsa.
Zielonkowej wygniła w nodze dróżka, po której spływała ropa. Oprócz cięcia miała jeszcze ubytek w mięśniach na skutek wygnicia. Nogi bolały, głowy bolały, morfina - dawana nam najpierw trzy, a potem dwa razy dziennie - prawie nie skutkowała.
(...)
Odbandażowano nam nogi. Po raz pierwszy zobaczyłam nasze rany. Wszystkie w tym samym miejscu, wzdłuż prawej kości strzałkowej, 4-6cm powyżej kostki, nie szyte, długości około 15cm, szerokość wzrastała w miarę powiększającego się numeru. Przyłożyłam dłoń: rana była szersza, żółtozielona, cuchnąca."

 

/ I boję się snów / Wanda Półtawska

 

 

"O piątej złożyłyśmy łopaty i wracałyśmy do obozu na apel. Głód skręcał kiszki. Zimno dokuczało. Bolały ręce, nogi, bolały wszystkie kości i czuło się, jak serce słabnie. Marzyłam o chwili wypoczynku, a czekał nas jeszcze apel. Ze wszystkich stron ausenkomanda wracały w takt marszu do obozu. Zmęczone, wlokłyśmy za sobą nogi, zrezygnowane, złe. Ożywić na chwilę mógł tylko rozdawany podczas apelu chleb. Łamałyśmy go nerwowo, dziko, zjadałyśmy szybko, zachłannie.
Chodziło się tak w pole tygodniami. Wracało się w deszcz i śnieg, brnęło w błocie po kolana, słabło w słońcu. Nie było gdzie się skryć, nie było komu się poskarżyć. Biegłyśmy rano po zupę obiadową, po południu po chleb. Znałyśmy już dobrze trasę i twarze aufzejerek, postów, wszystkie przekleństwa i melodie marszów granych przez orkiestrę i marszów śpiewanych przez głodne dziewczęta. W wodzie do pasa przewracałyśmy siano, w lepkiej, mokrej glinie kopałyśmy ziemniaki, sadziłyśmy brukiew... wyrywałyśmy chwasty...
Podczas upałów z uczuciem nieopisanego pragnienia, z wyschniętym gardłem, ze spieczonymi wargami wiązałyśmy zboże w snopy i w bezustannym pyle odbierałyśmy z młocarni. Często pracowało się bez przerwy obiadowej. Zupa w upale kwaśniała do wieczora. Wieczorem pożerało się wystygłą, skwaśniałą.
Nazajutrz męczyła biegunka. Jeśli któraś z nas usiłowała pójść w pobliski rów, szarpana bólem - postowie puszczali za nią psy. Upokorzone, zaszczute kobiety nie oddalały się z miejsca, brnęły we własnym kale."

 

/ Przeżyłam Oświęcim / Krystyna Żywulska

 

 

Dodane 1 GRUDNIA 2013 , exif
251