photoblog.pl
Załóż konto
Ważne!

Zdjęcie widoczne dla użytkowników posiadających konto PRO

Kup konto PRO

Zdjęcie przedstawia więźniów pracujących przy rozbudowie obozu Mauthausen.

 

[Majdanek]

 

"Jak zatem pracowała grupa przydzielona do wózków? Wagoniki pchaliśmy w czterech, wyruszając spod łaźni, gdzie były pozostawiane na noc. Po dojechaniu do głównej komory gazowej od strony pierwszego pola, wjeżdżało się wagonikiem na okrągłą tarczę zwrotnicy, o średnicy niewiele ponad metr. Teraz należało wykonać manewr wagonikiem - skręcić w lewo o 90 stopni i wprowadzić na szyny wiodące w dół, do piaskowni. Manewrowanie pustym wagonikiem nie było trudne i odbywało się przeważnie spokojnie, bez bicia i krzyku. Na dole, w piaskowni, również więźniowie z trzeciej grupy ładowali łopatami piasek na podstawione wagoniki. Robili to w szybkim tempie, pod razami naszego esesmana. Wagoniki musiały być załadowane "z czubem". Od chwili załadowania wózka zaczynała się tragedia czwórki "pociągowej".Drewniane podkłady pod szynami były bardzo krótkie, ledwo wystawały poza szyny. O chodzeniu po nich przy popychaniu wagonika nie było mowy. Jeden z nas wprawdzie mógłby iść po podkładach z tyłu za wagonikiem i popychać, ale to było zakazane przez kapo i w sposób brutalny karane, jako rozmyślne niszczenie progów. Jedynym sposobem pchania tego nieszczęsnego wózka było weprzeć się ramieniem po dwóch z każdego boku i brnąć w osuwającym się pod nogami piachu. Ale to z kolei utrudniała specyficzna budowa wagonika. Pojemnik z piachem był zwężony ku dołowi, zaś podwozie z żelaznej ramy - szerokie jak brzeg pojemnika. Nie wiadomo było jak przyłożyć ramię do wózka - zawadzała rama podwozia, bo gdy wózek stał na szynach, a my w piachu - nie dosięgaliśmy brzegów pojemnika.
Potwornie wyczerpani, pchając pod górę ogromny ciężar i brnąc boso w sypkim piasku, ostatkiem sił dochodziliśmy do wspomnianej zwrotnicy. Było to ulubione miejsce kapo "Berlinera": tu czekał ze swoim styliskiem od łopaty, tu ranił, kaleczył i zabijał. Ta bestia w ludzkiej skórze czyhała na wypadnięcie wagonika z szyn, i nigdy na próżno. Należało wjechać wagonikiem na tarczę tej okrągłej zwrotnicy (szyny na zwrotnicy były takiej długości jak odstęp między przednimi i tylnymi kołami), ostrożnie skręcić wagonik razem ze zwrotnicą o 90 stopni w prawo, dopasować szyny zwrotnicy do szyn na podkładach i powoli popychać wagonik do przodu. Czynność - jak wspomniałem - bardzo łatwa i prosta. Tu jednak działał szatan w postaci naszego kapo. W napiętej atmosferze piekła wagonik albo nie trafiał na szyny na zwrotnicy, wpadając w piasek, albo - jeśli się udał pierwszy manewr - po skręcie w prawo, przy wjeżdżaniu na szyny, wykolejał się na podkłady. Na taki właśnie moment czekał kapo. Wyładowywał całą swoją brutalność na wyczerpanych, nieszczęśliwych więźniach. Tu, na zwrotnicy, padali bardzo często zabici na miejscu, inni umierali po jakimś czasie, pozostali wychodzili z tej masakry ciężko okaleczeni i niezdolni do dalszej pracy. Niestety, zwolnień z pracy w tym potwornym komandzie nie było."

 

/Żywe numery/ Czesław Skoraczyński

Dodane 31 MARCA 2013
247