photoblog.pl
Załóż konto
Ważne!

Zdjęcie widoczne dla użytkowników posiadających konto PRO

Kup konto PRO

"Często obserwowałem Niemców stanowiących naszą eskortę, a znając język niemiecki nieraz podchwytywałem urywki ich rozmów.
W grupie, która stanowiła nasz codzienny konwój, nie odstępujący nas na krok, podejrzliwy i czujny, przeważali ludzie inteligentni. Prócz grubego sierżanta i kaprala o szarej pooranej twarzy, starego żołnierza z 1918 roku, reszta posiadała co najmniej średnie wykształcenie, a nawet i wyższe.
Leutnant Thieschke był właścicielem dużego majątku ziemskiego. Z wykształcenia był prawnikiem; F hnrich (podchorąży) Hans, o szczupłej sylwetce i bezkrwistej twarzy, był muzykiem; czarnowłosy Erik, z parą złoconych binokli, był nauczycielem; młody przystojny Konrad, o twarzy różowej i delikatnej cerze, studiował botanikę, a ponury, o masywnej budowie Kurt był sportowcem. Stanowili więc jakiś przekrój społeczeństwa niemieckiego. Poznałem ich dobrze. Tworzyli nieodłączną grupę skupiającą się wokół Thieschkego, trzymającą się razem podczas postojów i biwaków.
Nieraz w ciągu dnia, gdyśmy uprzątali zwłoki lub szukali drzewa na stos, trafiały się okazje zbliżenia w ich stronę i podsłuchania rozmowy. Oprócz stałego tematu - wojny, ofensywy alianckiej na Zachodzie, ślepej wiary w Wunderwaffen, toczyli także rozmowy o swoim życiu, rodzinie, dyskutowali na temat sztuki, malarstwa, literatury, muzyki. Wydawali się wtedy innymi ludźmi. Twarze ich łagodniały. Znikało z nich surowe napięcie, wygładzały się ironiczne grymasy w kącikach ust, oczy nabierały ludzkiego ciepła. Gdyby wtedy ściągnąć z nich mundury, pozdejmować czapki świecące metalem trupich główek i ubrać w cywilne ubrania, mogliby przedstawiać grupę sympatycznych, dobrze ułożonych ludzi, z którymi obcowanie jest satysfakcją.
Jakże łatwo wtedy można było wyobrazić ich sobie jako szanowanych, wartościowych ludzi swego środowiska, jako dobrych mężów, ojców, synów. Pasowali idealnie do schludnych niemieckich domków, z pięknie utrzymanymi ogródkami, do rannych pantofli i fajek, do kufli piwa, do eleganckich, czystych ulic ich miast.
Czy jednak te wspaniałe ich miasta, ulice, domy nie były wylęgarnią zbrodni i bestialstwa? Czy twarze tych ludzi pochylające się nad kołyskami swych dzieci owiewała ludzka miłość, czy też zimna, wyrachowana myśl, że oto rośnie, nabiera sił jeszcze jeden z "rasy panów", przyszły, silny, bezkarny morderca i grabieżca? Trudno osądzić, ale zmiana, która w nich następowała po krótkich momentach człowieczeństwa - była jakimś tego dowodem.
(...)
Często podczas uprzątania trupów trafiały się zwłoki Niemców - żołnierzy, oficerów. Gdy eskortujący nas esesmani stwierdzili, że w pobliżu nie kręcą się niemieccy żołnierze, kazali palić je razem z innymi. Nie ściągano z nich ani łańcuszków z numerem, nie zabierano dokumentów. Przeciwnie, kazano palić wszystko z przebiegłą pedanterią. Dowody, dokumenty, listy, fotografie, najlżejsze ślady pochłaniał płomień stosu."

 

/ Verbrennungskommando Warschau / Tadeusz Klimaszewski

 

Dodane 27 LUTEGO 2012
567