[Mülsen]
"Obóz, do którego przywieziono nas z Lipska, był całkiem inny niż poprzednie. Nie było baraków, nie było też drutów kolczastych naładowanych elektrycznością. Cały obóz znajdował się w piwnicach. Były to duże pomieszczenia w dwupiętrowym budynku, należącym do fabryki zbrojeniowej. Długość większej z piwnic wynosiła około 50m, a szerokość 10m. Mniejsza piwnica przeznaczona była na umywalnię. Wzdłuż wewnętrznej ściany większej piwnicy stały w rzędach trzypiętrowe drewniane prycze z siennikami wypełnionymi słomą, przykryte kocami. Pod zasłoniętymi oknami przeciwległej ściany ustawione były ławki i stoły.
Otwory okienne, z dość grubymi kratami, osadzone były na wysokości 3,5m, tak że parapet wznosił się zaledwie na 10cm ponad poziom ziemi.
(...)
30 kwietnia 1944 roku około godziny 12 w nocy zbudziłem się z tak zwanego pierwszego snu. W piwnicy paliło się. Ludzie krzyczeli w różnych językach.
(...)
Nałożyłem ubranie i buty, zeskoczyłem z mojej pryczy na pryczę pode mną, ale tam zaczął się problem - przejścia były - zatarasowane ludźmi, z których jedni chcieli iść w jedną, drudzy w inną stronę. Udało mi się prześlizgnąć przez drugie piętro prycz do szerokiego przejścia, prowadzącego do wyjścia na teren fabryki. Wyjście było zamknięte. Zawróciłem więc z innymi, którzy także szli w tym kierunku. Do umywalni nie można było się dostać - słupy ognia i czarnego gryzącego dymu przesłaniały jedyne przejście. Bałem się wejść w ten ogień i dym.
Z przeraźliwym krzykiem więźniowie wpadali na siebie, nie rozeznając kierunku, w jakim chcieli iść. Dookoła był dym i zewsząd przebłyskiwały płomienie ognia, trawiącego sienniki i drewniane prycze. Powybijane szyby spowodowały dalsze szybkie rozprzestrzenianie się pożaru. Między jednym a drugim kłębem dymu, dostrzegłem kilku więźniów, którzy postawili ławki na stołach i usiłowali drewnianymi zydlami obluzować kraty w oknach.
Z zewnątrz padały strzały z pistoletów maszynowych. Nie było wątpliwości - strzelali esesmani. Z prawej strony piwnicy była żelazna brama, której nie otwierano często. Grupa więźniów chwyciła drewniany długi stół i jak taranem chciała zwalić przeszkodę, lecz bez skutku. Nowa seria strzałów trafiła kilku kolegów rozpaczliwie czepiających się krat. Zrobiło się bardzo duszno i gorąco, nie było czym oddychać. Aby zaczerpnąć powietrza trzeba było mimo wszystko, mimo kul, wejść na stół i przylgnąć do otwartego okna.
Nie mogłem się zdecydować, miotałem się bezsilny w grupie więźniów, którzy parli jeden na drugiego. Wołaliśmy: - Ratunku! - ale ratunku nie było. Potknąłem się o jakieś ciało leżące pod nogami, o drugie, trzecie... Dym przesiąknięty był swądem palącego się ciała. Przestałem cokolwiek widzieć, dusiłem się. Po omacku w dymie natrafiłem na stół. Stała na nim duża ławka, na której kilku stojących więźniów usiłowało inną ławką - trzymaną nad głowami - rozwalić kratę w oknie. Inni z dołu usiłowali wejść na stół, przepychając się jeden przez drugiego. Udało mi się dostać na ławkę i dołączyć do tych, co walili ławką w kratę. Wyładowałem wraz z innymi resztki sił, aby tylko krata puściła, ale bezskutecznie. Po kolejnym uderzeniu kilku więźniów spadło w dół...
Pozostało nas czterech na stole i ławce. Strzały z zewnątrz przestały padać - zbyt dużo było dymu. Choć oddzielała nas krata, mieliśmy czym oddychać, mimo otaczających nas kłębów dymu. Była tuż nad naszymi głowami. Jeszcze raz usiłowaliśmy ławką nad sobą jak taranem rozwalić kratę, niestety. Z tej pozycji siła uderzenia była zbyt słaba, aby wybić umocowane w betonie żelastwo. Kiedy odłożyliśmy ławkę, inni z dołu wyszarpnęli nam ją z rąk i poczułem jak stół ucieka mi spod nóg.
Omal całkiem nie straciłem równowagi, bo stół znowu zmienił położenie. Puściłem ławkę i instynktownie zdążyłem jedną ręką schwycić się kraty. Zawisłem na niej, ale nie sam. Mojej nogi uchwycił się inny więzień. Z ogromnym wysiłkiem podciągnąłem się w górę, tak że udało mi się schwycić kratę drugą ręką. W tym momencie uderzyła we mnie nowa fala gorącego powietrza, płomieni i dymu. Krzyknąłem z bólu. Po chwili żar ustąpił. Uchwyt trzymającego się mojej nogi - zelżał, potem całkiem puścił. Musiał udusić się dymem - myślałem. Za moimi plecami słychać było złowrogi trzask palących się prycz i słomy. Dochodziło do mnie coraz mniej krzyków i nawoływań. Wisiałem na kratach, kurczowo trzymając się ich obiema rękami.
Żar potęgował sięz każdą chwilą, a fala gorąca otuliła mi głowę i prawą stronę pleców. Oderwałem prawą ręką od kraty usiłując zasłonić nią tył głowy. Zajęczałem z bólu - ręka została poparzona. Szybko ponownie chwyciłem ręką kratę, bo i od lewej strony dotarł ogień. W gardle miałem pełno dymu, poczułem smak krwi. Znowu nadeszło gorąco i wżarło się w moje plecy. Czułem jak ogień palił mi ciało. Krzyczałem tylko oczami, bo żadnego dźwięku wydobyć nie mogłem.
Ból był tak wielki, że nie miałem siły płakać. Jęczałem, trzymając się kurczowo krat. Gdy żar trochę ustąpił, wędziłem się w gorącym dymie, co jakiś czas popadając w odrętwienie. Mimo cierpienia myśl pracowała gorączkowo: "Musi być gdzieś wyjście, muszę oderwać się od kraty".
Nie mogłem jednak rozewrzeć dłoni. Byłem jak sparaliżowany. Zauważyłem jednak, że noc powoli zmieniła się w szary poranek. Dym był mniejszy, ale nadal w nim tkwiłem. W odstępach kolejnych podmuchów wdychałem czyste powietrze. W pewnej chwili dostrzegłem za kratą ludzi. Resztki obolałej świadomości rejestrowały: "Trzeba oderwać się od krat i szukać wyjścia". Dłuższą chwilę trwało, zanim rozluźniłem w sobie wewnętrzny skurcz. Spadłem w dół na coś miękkiego i lepkiego. Były to trupy poduszonych.
Po omacku, z wyciągniętymi przed sobą rękami, zacząłem iść w kierunku żelaznej bramy, która mogła być otwarta. Nogami natrafiałem na ciała zabitych. Upadłem i znowu podniosłem się, potykając się o szczątki ludzkie. Zamajaczył mi wreszcie otwarty prostokąt bramy. Jeszcze parę metrów dzieliło mnie od wyjścia z tej przeklętej matni, jeszcze kilka kroków... i nagle w rzedniejącym dymie zderzyłem się z kimś. Zanim uświadomiłem sobie, że to SS-man z karabinem - poczułem potworne uderzenie w głowę. Osunąłem się w dół, w oczach zrobiło mi się żółto, zielono, potem czerwono. Zdążyłem pomyśleć: "A jednak śmierć" - i straciłem przytomność.
Więzień, który ciągnął mnie po ziemi za nogi, zmęczył się i przystanął na chwilę. Ocknąłem się z bólu, bo głowa uderzała po kamieniach, a spalonymi plecami zdzierałem resztki naskórka. Ból był dotkliwy, chciałem krzyczeć, ale nadal nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Popalone ręce miałem bezwładne od kurczowego trzymania się krat. Tylko oczami mogłem dać znak życia.
Więzień, który stał nade mną, schylił się i spytał: - Ty jeszcze żyjesz, człowieku? - Oczami zrobiłem ruch. Tamten zawołał drugiego i wzięli mnie za ręce i nogi. Rannych i poparzonych było bardzo wielu. Niemcy kazali nas powrzucać na ciężarowy samochód i zawieźli do szpitala obozowego we Flossenbürgu."
/ Wytrzymałem więc jestem / Tadeusz Sobolewicz
25 LUTEGO 2025
13 LUTEGO 2025
24 LISTOPADA 2024
8 LISTOPADA 2024
23 PAŹDZIERNIKA 2024
9 PAŹDZIERNIKA 2024
25 WRZEŚNIA 2024
28 CZERWCA 2024
Wszystkie wpisynecat
26 MAJA 2025