photoblog.pl
Załóż konto
Ważne!

Zdjęcie widoczne dla użytkowników posiadających konto PRO

Kup konto PRO

Na zdjęciu Karl Chmielewski.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Karl_Chmielewski

 

"Gdy pisarz mnie wywołał, jeden z kolegów - Janek Michalak - zawołał za mną, żebym wziął w portki krawężnikowy kamień; to były najmniejsze kamienie, które obrabialiśmy.
- Po co? - odkrzyknąłem. Przecież nie miałem żadnego karnego raportu.
Zaprowadzono mnie do tego schuhhausu. Było nas pięciu do przesłuchania. Ja wszedłem trzeci. Przy biurku siedział komendant Chmielewsky. To był jego ostatni czy też przedostatni dzień urzędowania w Gusen. Wyjechał gdzieś i w następnych latach krążyły przyjemne pogłoski, że siedzi jako więzień w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie. Zameldowałem mu się przepisowo po niemiecku i czekam. Nawet nie spojrzał na mnie. Widzę przed nim swoje akta, fotografię robioną w Dachau, zdania podkreślone czerwonym ołówkiem.
- Dziesięć w dupę - powiedział i czyta dalej.
No, to dziesięć już mam - pomyślałem.
- Piętnaście - dorzucił komendant.
Klawo - myślę.
- Dwadzieścia pięć - dokłada Chmielewsky.
Nie szkodzi - myślę sobie. Zobaczymy, do ilu dojdzie, zanim skończy czytać. Ale już mi więcej nie dołożył. Spojrzał tylko na mnie i zapytał, czy wiem, za co siedzę.
- Tak jest, panie komendancie! - wrzasnąłem.
Tym razem nie udawałem, że nie znam języka, bo rozmowa była lakoniczna i jednostronna. Powiedziałem "tak jest", bo jeden, którzy powiedział, że nie wie - został posłany do karnej kompanii, żeby sobie przypomniał.
Kazał mi wyjść i zaczekać za drzwiami. Weszło jeszcze dwóch. Wyszli - i wszyscy czterej poszli do roboty. Zostałem tylko ja, z myślą o dwudziestu pięciu, które mam otrzymać. Po chwili wyszło kilku esesmanów i  wśród nich Kluge z bykowcem w ręku. Ten bił tak, że patrzącym cierpła skóra na plecach. Po pięciu przeważnie mieli pełno zmartwienia w spodniach, a mało kto po piętnastu nie zemdlał. Stuknął mnie kilka razy po głowie i kazał nachylić się. Bił on w ten sposób, że stawał tyłem do delikwenta, robił jeszcze dalszy obrót i uderzał - siłą ręki i obrotu całego ciała. Stanąłem przy poręczy. Była to poręcz z trzech rur metalowych. Nachyliłem się, trzymając ręce oparte na środkowej rurze. Kluge zawinął się i trzasnął. No, dużo już dostałem, ale takie uderzenie dostałem po raz pierwszy. Rzuciło mną do przodu, z czerwonych jugosławiańskich portek poszedł kurz - to pył kamienny, którym były przesycone. Łbem walnąłem w górną rurę i już czuję, jaki mi rośnie guz. Zatkało mnie w gardle, lecz po chwili złapałem oddech i powiedziałem:
- Jeden.
Musiałem sam liczyć otrzymane uderzenia. Bywało, że ktoś nie liczył. Gdy po kilkunastu uderzeniach zapytano go, ile dostał, a nie wiedział albo się pomylił - mówiono, że nie umie liczyć, i zaczynano od początku. Wiedziałem o tym, dlatego liczyłem.
Po pierwszym uderzeniu włożyłem głowę pod pierwszą rurę poręczy i myślę sobie: Bij, teraz już łbem nie będę walił, bo oparłem się o rurę barkami. Po trzech uderzeniach czułem, jak mi puchnie tyłek, i mimo że byłem chudy, tyłek nie mógł pomieścić się w spodniach. Uderzenie - brak oddechu i... trzy, cztery... dwanaście, trzynaście. Słyszę, jak esesmani, których kilku stało i przyglądało się egzekucji, coś szwargoczą. Zrozumiałem. Dziwili się, że nie krzyczę. Piętnaście. Nie bije więcej. Podniosłem się.
- Nachyl się, nachyl! - krzyknął Kluge, zachęcając mnie znów uderzeniem bykowca po głowie.
Nachyliłem się. Patrzę bokiem i widzę, że bykowiec bierze Brus - esesman, bokser o potężnej budowie. Wziął za cienki koniec. Kluge po piętnastu uderzeniach zmęczył się. Nastawiłem się znów na uderzenie w tyłek - a ten drań walnął mnie grubym końcem bykowca w krzyż. Straciłem władzę w rękach i nogach. Upadłem na twarz i nie mogłem się ruszyć. Nie wiem nawet, czy mnie kopał - ale chyba tak, żebym się podniósł. Pomaleńku podciągnąłem się i powiedziałem:
- Szesnaście.
Bił dalej po krzyżu, ale następne uderzenia - nie wiem dlaczego - nie miały już tego piorunującego efektu, co pierwsze. Liczyłem do końca. Gdy powiedziałem: "Dwadzieścia pięć" - stanąłem na baczność.
Na pożegnanie dostałem w pysk, że się zawinąłem, wtedy kopniaka i pożegnanie - precz! Na pół zleciałem ze schodów, bo nogi mnie nie chciały nieść, lecz trzymałem się poręczy. Do swojej budy kamieniarskiej wszedłem z uśmiechem na twarzy.
- Co chcieli od ciebie? - pytają chłopaki.
- Nic, Kluge wtoczył mi piętnaście, Brus poprawił dziesięć i jestem.
- E - ty! Jakby ci Kluge dał tylko pięć, tobyś przyszedł nie z taką miną.
- Nie wierzycie - to patrzcie! - Mówiąc to odpiąłem i opuściłem spodnie, żeby mogli zobaczyć, co tam teraz jest. Ja sam też byłem ciekawy. Zamiast tyłka była jedna poharatana, czerwona masa. Zlecieli się wszyscy oglądać moją dupę. Przyszedł i majster "Mruczek". Popatrzył i powiedział, żebym nie pracował dzisiaj. Już któryś z kolegów przyniósł wiaderko z zimną wodą. Zdjąłem spodnie i cały dzień, do fajerantu, stałem przy oknie i na zmianę: to robiłem przysiady, to znów siedziałem w wiadrze. Żeby nie było zakażenia, bo mogliby mi wtedy wyciąć tyłek, tak jak wielu innym po takim biciu. Udało się - ciało nie gniło i nawet dość łatwo zagoiło się, ale jeszcze po dwóch miesiącach tyłek był jakiś obcy, żółty, jakby z innego ciała - czułem go tak, jakby był przyczepiony na zawiasach."

 

/ Pięć lat kacetu / Stanisław Grzesiuk

Dodane 14 LISTOPADA 2011
599