photoblog.pl
Załóż konto
Ważne!

Zdjęcie widoczne dla użytkowników posiadających konto PRO

Kup konto PRO

Zdj. Auschwitz-Birkenau.

 

 

[Mauthausen-Gusen]

 

"Gdy przyszedł nowy transport do obozu, starzy pederaści - ci na funkcjach - upatrywali "towar" dla siebie. Wzywał takiego do siebie, dał mu jeść i kazał być swoim posługaczem, inaczej "szwungiem", jak mówili w obozie. Do obowiązków takiego "szwunga" należało słanie łóżka dla swego chlebodawcy, fasowanie dla niego jedzenia, czyszczenie butów i załatwianie innych usług. Chłopak taki był ładnie przez swego pana ubierany, dobrze karmiony i albo wcale nie pracował, albo szedł do lekkiej roboty, pod dachem, gdzie nikt go nie bił i maltretował. Gdy "arystokrata" wziął sobie takiego "szwunga", po kilku dniach kazał mu przyjść w nocy do siebie do łóżka albo sam szedł do niego. Jeżeli był to chłopak nie zorientowany, który z tym zetknął się pierwszy raz w życiu - nie zgadzał się i następnego dnia już nie szedł do niego robić. Wtedy taki blokowy czy kapo posyłał go do roboty. Tam już wiedzieli kapowie, że mają dać mu szkołę. No i dawali - i to dobrze dawali. Nie tak, żeby zabić, ale tak, że chłopak był ledwie żywy i miał wrażenie, że w każdej chwili mogą go zabić. Po kilku dniach jego "pan" znów kazał mu usługiwać, dał mu jeść i nie posyłał do roboty, a jeszcze okazał dobroć i współczucie - ale przecież nie może go trzymać na bloku, jeśli nie będzie jego "szwungiem". Po trzech dniach znów kazał mu przyjść w nocy do łóżka - i chłopak szedł. Z jednej strony pokazano mu, jak wygląda życie szarego więźnia z jego głodem, chłodem, pracą, biciem i możliwością utraty życia w każdej chwili, z drugiej strony - lenistwo lub lekka praca, pełny brzuch, ciepło, ładne ubranie, nikt nie uderzy; a wszystko za taki drobiazg, jak spanie od czasu do czasu ze swoim "panem", któremu wszystkie te wygody zawdzięcza. Gorzej, bo i chłopcy ci rozwydrzyli się w tych dobrych warunkach; byli oni nietykalni dla innych więźniów, bo za każdym stał jego protektor, który zabiłby każdego, kto śmiałby dotknąć czy w inny sposób skrzywdzić jego pupilka. Częste były wypadki, że taki wyżarty zasraniec bił po twarzy innych więźniów, często ludzi starych. Rozpierała go siła i męstwo wobec słabych kolegów, którzy nie mieli szczęścia mieć osiemnastu lat, gładkiej gęby  i możnego "pana"."

 

"Bywało też, że tam, gdzie graliśmy, napakowała się kupa pederastów ze swoimi "synkami" i wtedy bal na budach - taniec. Tańczyli czule przyciśnięci do siebie, zapatrzeni w swoje oczy. Gdy nie mieliśmy zgodzonego grania płatnego, szliśmy grać bezpłatnie na bloki muzułmańskie - tam gdzie nikt niczym nie mógł płacić. Grania płatne - to grania umawiane na czyjeś imieniny, urodziny czy inne jakieś święto. Albo blokowy chciał mieć przyjemność, że "Warszawa" będzie grała na jego bloku. Uzgadnialiśmy cenę - tyle papierosów, tyle chleba, margaryny - i szliśmy grać. Do tego dochodziły dochody od gości - za granie zamówionych kawałków. Gdy jakiś prominent prosił o zagranie jakiejś melodii, zapytywałem: za ile? Jak nic nie dał, nie grałem; chyba że to był ktoś z kolegów - a to już co innego - takiemu się grało, choćby był muzułmanem. W innym wypadku, gdy dał dziesięć czy dwadzieścia papierosów - proszę, już się gra. Mieliśmy też stałych sympatyków i stałe melodie. Józkowi Kowalczykowi z kuchni - "I znów zostałem sam". Gdy przyszedł posłuchać nas kapo rewiru, przerywaliśmy w połowie każdą melodię i graliśmy dla niego "Paradę karzełków". Wiedzieliśmy, że zanim wyjdzie, powie, żeby jeden z nas przyszedł jutro do niego na rewir, a tam dostawał kilka bochenków esesmańskiego białego chleba i kilka kostek margaryny. Gdy przyszedł kapo nocnej zmiany zakładów Steyra - "Generałem" go nazywali - graliśmy "Rose Marie". Nieraz cztery razy prosił o tę samą melodię i za każde zagranie dawał pięćdziesiąt papierosów.
Często też, gdy nie było innego płatnego grania, szliśmy grać "bezinteresownie" do osób wpływowych, które mogły wiele w obozie zrobić i w wielu okolicznościach nam pomóc. Cała ta organizacja oraz system, co grać, gdzie grać i komu grać, to już była moja głowa i dlatego chłopaki wierzyli we mnie, bo widzieli dobre wyniki. Ja nigdy nie zapomniałem, komu graliśmy "bezinteresownie", a nawet odmawialiśmy przyjęcia jakiejkolwiek zapłaty - i w odpowiednim momencie brałem inną zapłatę, według możliwości danego faceta. To zorganizowanie czegoś, uratowanie człowieka, przeniesienie z bloku na inny blok, wsadzenie kogoś do dobrej pracy czy uzyskanie zwolnienia od pracy dla siebie lub moich chłopaków na niedzielę - bo od 1944 roku niedziele były dniem pracy - a nawet zwolnienia na całe tygodnie."

 

/ Pięć lat kacetu / Stanisław Grzesiuk


Dodane 26 PAŹDZIERNIKA 2011 , exif
207