Na zdjęciu spalanie zwłok w krematorium w Dachau.
[Auschwitz-Birkenau]
"Nigdy dotąd o tym nie opowiadałem; to takie ciężkie i smutne, że trudno mi opisywać owe sceny z komór gazowych. Zdarzało nam się znajdować ludzi, którym oczy wyszły z orbit z ostatniego wysiłku, na jaki zdobywał się ich walczący organizm. Inni krwawili wszystkimi otworami ciała albo leżeli we własnych odchodach czy w odchodach innych. Działanie gazu i strach powodowały, że niektórzy wydalali całą zawartość jelit. Zdarzały się ciała czerwone i inne bardzo blade.
(...)
Obraz, który ukazywał się nam po otwarciu drzwi krematorium, był makabryczny, nie sposób wprost wyobrazić sobie takiej sceny.
Przez pierwsze dni, mimo że głód skręcał mi kiszki, nie mogłem tknąć chleba, który nam dawano. Ohydny smród na własnych rękach powodował, że czułem się zbrukany tą śmiercią. Z czasem, stopniowo, do wszystkiego trzeba było przywyknąć, stało się to rutyną, o której lepiej nie myśleć."
"Kiedy komora była już pusta, należało ją dokładnie wyczyścić, bo ściany i podłoga były tak zabrudzone, że nie udałoby się wprowadzić tam następnych ofiar, nie powodując wybuchu paniki na widok krwi i całej reszty. Najpierw myliśmy podłogę, czekaliśmy, aż wyschnie i bieliliśmy ściany wapnem. Wentylator wciąż oczyszczał powietrze. Potem wszystko było gotowe na przyjęcie nowej grupy. Nawet jeśli wchodzący widzieli mokrą podłogę, nie było w tym nic niepokojącego, bo mówiono im przecież, że idą do łaźni, gdzie poddadzą się dezynfekcji.
Popiołów także trzeba było się pozbyć, tak żeby nie zostawić żadnych śladów. Zwłaszcza że niektóre kości, na przykład miednicy, źle się paliły, i w piecach, i w dołach. Dlatego najgrubsze kości musieliśmy wyciągać i kruszyć, a dopiero potem mieszać z popiołami."
"Kiedy włosy były już obcięte, a złote zęby wyrwane, dwie osoby przychodziły po ciała i ładowały je na dźwig towarowy, który zwoził zwłoki na parter budynku, do pieców krematoryjnych. Rozbieralnia i komora gazowa znajdowały się w podziemiach. Na platformie mieściło się od siedmiu do dziesięciu zmarłych, zależnie od wzrostu i tuszy. Piętro wyżej dwóch więźniów zabierało zwłoki i odsyłało windę. Nie miała drzwi, z jednej strony blokował ją mur, ale na górze wyciągano ciała z drugiej strony. Potem trupy przeciągano pod piece i tam układano po dwa.
Przy każdej retorcie zatrudniono trzech mężczyzn do ładowania ciał. Układano je na swego rodzaju noszach na przemian, tak że głowa jednej z ofiar znajdowała się przy nogach drugiej. Dwaj mężczyźni, stojący po obu stronach noszy, unosili je za pomocą długiej, wsuniętej pod spód deski. Trzeci człowiek, znajdujący się przed piecem, trzymał za uchwyty, które służyły do przechylania noszy. Potem spychał ciała i szybko wysuwał nosze, żeby żelazo zbytnio się nie rozgrzało. Ludzie z Sonderkommanda nauczyli się polewać nosze wodą przed ułożeniem na nich ciał, w przeciwnym razie przylepiały się do rozpalonego żelaza. Bardzo to utrudniało pracę, ponieważ trzeba było wyciągać ciała widłami, a kawałki skóry zostawały na noszach. Gdyby do tego doszło, tempo pracy by osłabło i Niemcy mogliby zarzucić więźniom sabotaż. Należało pracować szybko i sprawnie."
/ Sonderkommando / Shlomo Venezia
25 LUTEGO 2025
13 LUTEGO 2025
24 LISTOPADA 2024
8 LISTOPADA 2024
23 PAŹDZIERNIKA 2024
9 PAŹDZIERNIKA 2024
25 WRZEŚNIA 2024
28 CZERWCA 2024
Wszystkie wpisynecat
26 MAJA 2025