Sylwestrowe plany zaczęły się już rodzić 3 tygodnie wcześniej jednak jak zwykle się wszystko odwlekło...
Propozycji co nie miara... chujograjców też nie brakowało :]
Scaningowałam dosyć długo i sama nie wiedziałam na co się zdecydować, aż wreszcie usłyszałam tekst mamy: "to nie idziesz z chłopakami, no chyba ich nie wystawisz!?" Dzięki mamooo !!
Najlepsza decyzja jaką podjęłam na koniec roku ;-)
Niezawodna ekipa, dzikie densy, orgia zbiorowa, wóda, koks, dziwki. Niczego nie brakowało! Po burżujsku, a co! :D
Jak to Mały słusznie zauważył "sylwester strażacki", bo sami druhowie, noo i między nimi jedna niepozorna druhna.
Godzina 4, transport jest, no to zwijamy się z Małym. Podjeżdżamy pod dom... pasowałoby iść spać, bo się oko już zamyka ale kierowca stwierdza, że się nie opłaca, bo za chwilę i tak trzeba będzie wstać i ratować świat. Dlatego idę do kuchni zrobić kawę i czekam, aż towarzystwo dopali papierosy.
Przeczucie nigdy go nie myli, podczas gdy ja byłam już w krainie snów dla tych, którzy czuwali dał się posłyszeć charakterystyczny głos syreny. Pożar traw. I od razu mi się przypomniało jak Mały kilka dni temu odliczał z bananem na twarzy: "Jeszcze ze dwa miesiące i się trawy zaczną, to będzie zajęcie", a tu pras i już, nie trzeba czekać do marca :D
Dzisiejszy dzień rozpoczęłam od telefonu na lepsze wstawanie ;-) Śniadanie mnie ominęło ale jak się wstaje w porze obiadowej to nie ma się co dziwić. Po południu spacer, herbata za herbatą, odwiedzanie chorowitków, rodzinne posiedzenie...
Wieczór z Iron Maiden, a teraz czas na prysznic i wyrko. Sama, znów sama... stęskniona.