rozpierdol, totalny rozpierdol...tak właśnie mogę nazwać swój obecny stan.
to co się we mnie dzieje jest nie do opisania. powraca znajome uczucie.
przyspieszone tętno, pieprzona arytmia serca..a przecież już było dobrze..
tak, uśmiecham się..ale podobno najbardziej cierpią ci, którzy najgłościej się śmieją.
możecie mówić że przecież mnie znacie, że przecież mam na pozór wszystko czego mi potrzeba.
ale nie znacie mnie od tej najważniejszej strony, nie znacie moich wewnętrznych potrzeb
i wewnętrznego bólu, który mnie przeszywa..
nie wiecie czego tak na prawde pragnę..bo niby skąd? to wiem tylko ja..
to wszystko jest jak jedno wielkie przedstawienie, w którym muszę grać szczęśliwą,
udawać że wszystko jest dobrze i chyba nawet niezła ze mnie aktorka.
dzisiaj dopadła mnie pieprzona bezsilność, wciąż zadaję sobie te same pytania...
''ile to jeszcze będzie trwać?, '' ile jeszcze wytrzymam?'', ''kiedy ta szopka w końcu się skończy?''
ale na darmo, bo nigdy nie uzyskuję odpowiedzi.. nic, tylko cisza.
tęsknota za nim rozpierdala mnie od środka, dlaczego to musi tak boleć..
Jego brak mnie powoli niszczy i zabija, a Jego miłość trzyma przy życiu.
paradoks, co?
I chociaż jesteś tak daleko.
Wiem, że zawsze będziesz koło mnie.