photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 13 MAJA 2012

Zdjęcie Anety, za które strasznie dziękuję!

Czas na najbardziej euforyczną notkę wszechczasów! Szczęście wypełnia mnie niczym hel i tak oto fruwam sobie pełna wszelkiej radości pod sufitem, niczym bardzo kolorowy balonik z odpustu.
Zacznijmy od koncertu!
Choć pełna obaw, że moja próbna matura z języka polskiego i następujące z nią opóźnienie naszego wyjazdu do Warszawy sprawi, że zastanę pod Stodołą dziki tłum fanów zębami i pazurami broniących swoich pozycji w kolejce, dotarłam wraz z Kawuszem, moim wiernym kompanem, dwie godziny przed otwieraniem bram, wciskając się w miejsce, niezbyt oddalonego od wejścia, by spotkać się z moimi również jakże wiernymi kompanami Savathusem i Lisą.

 I co? Dopisało nam wyjątkowo niejącowo-nieżyciowoironiczne szczęście i po wielu perypetiach (jak przykładowo pokonywanie ostatnich 10 kilometrów przed celem przez całą godzinę) dotarłyśmy do drugiego rzędu! Tak, owszem, jakże zacnego, bliskiego scenie i w tym przypadku, Pauliemu, ukochanemu gitarzyście The Rasmus.
I by dopchać wszelkie szczeliny przeznaczone na szczęście w moim sercu, nawet support musiał być najlepszym, jakie udało mi się zobaczyć w całym moim życiu. Porządni, dobrzy muzycy, fajny wokal. A nazwa ich brzmi InMe. Pozwólcie, nim opiszę najgenialniejszy koncert w moim życiu, przytoczę fakt związany z owym brytyjskim zespołem po koncercie, można ich było spotkać przy merchach - powiedziałyśmy im z Kawuszuszem, że są najlepszym suportem, jaki nam było dane usłyszeć. Gitarzysta powiedział nam, że widział, jak skaczemy i bardzo był rad z tego powodu, a my na to, że chętnie pójdziemy na koncert jeszcze raz . Kawysz, zachwycony oczywiście perkusistą, próbowała zdobyć od niego pałeczkę perkusyjną. Gdy usłyszała, że już je spakował i nie może jej takowej dać (a naprawdę się zmartwił!), Kawusz dźgnęła go bezlitośnie pałeczką zdobytą od Akiego.
Ale o tym zaraz.
A sam koncert Rasmusów? Euforyczny! Skaczący! Pozytywny! Zamiast mięśni łydek, mam dwie zbite z kwasu mlekowego grudy. Poruszam się na zgiętych kolanach i na palcach, tylko wtedy jestem w stanie chodzić. Kontakt z publiką? Bezcenny! Choć zawsze mam wrażenie, że to sobie wmawiam (i nie mam wcale zamiaru w tym przypadku przywoływać się do rozsądku), na pewno choć raz zyskałam uśmiech Lauriego, który biegał od jednej strony sceny do drugiej, starając się łapać kontakt ze wszystkimi.  Pauli często posyłał spojrzenia i uśmiechy wśród fanów, tutaj także zdobyłam punkt. Wziął na scenę moje serce z napisem TR, z udanej, na całe szczęście, akcji. Jestem także niesamowicie zaskoczona postawą Aki'ego, który dotychczas spędzał całe koncerty ukryty w swej świątyni za perkusją, a teraz śmiał się do fanów. Na akustycznej części koncertu udało mi także złapać jego roześmiany wzrok, ku mojej uciesze. Zdobyłam z Kawuszem pałeczkę owego pana! Złapałam ją dwoma rękami, a Kawusz jedną, więc rozrachunkowo, te pozostałe ręce innych fanów nie miały już szans. Kawusz ma niej wszystkich podpisy!
Ale o tym również za chwilę.
Martwe, aczkolwiek zasilane energią szczęścia, dotarłyśmy jakimś cudem do Savathusowego domu, by zażyć najcudowniejszej kąpieli w moim życiu. Po dwóch godzinach spania, wyruszyłyśmy z powrotem do centrum Warszawy, by spotkać się z Rasmusami.

Gdy tylko mój najulubieńszy zespół pojawił się w miniaturowej wręcz kawiarence Dzień Dobry TVN, mój mózg natychmiast przestawił tryb na absolutny brak skrupułów i śmiałość na granicach głupoty. Gdy tylko wyszli pobiegłam ze swoimi rysuneczkami (SuperRasmusers, Lauri oraz Amanda - odsyłam na facebooka) szczęśliwa jak terier w beczce pełnej szczurów, zaczęłam jazgotać coś typu:

- Look, I have something for you!

- Oh, its look like us! - powiedział Aki ze śmiechem. (mniej więcej od tej pory, pokochałam Akiego szczerą, dozgonną miłością). Dałam mu rysunek, najbardziej śmiał się wraz z Laurim, że Eero jest wystylizowany na CatWoman. Dałam także Lauriemu jego podobiznę z Amandą jest very nice. Cieszę się, że im się podobały! Dzięki dziewczynom, jest filmik i zdjęcie (te u góry!) udowadniające mi, że sobie tego nie zmyśliłam - bardzo mnie to cieszy, bo zdaje mi się, jakby wszystko było snem.


I mniej więcej w tym momencie, straciłam absolutną rachubę w chronologii przebiegających wydarzeń opiszę zatem, o czym porozmawiałam z każdym z nich.

Poczynając od Eero niemożliwym wydaje mi się fakt, jak bardzo skromny jest, gdy się z nim rozmawia.  Powiedziałyśmy mu, że świetnie tańczy (naprawdę, po Somewhere stał się moim ulubionym tancerzem), że kochamy jego styl i jego niemożliwą czapkę, to tylko uśmiechał się i nie wiedział co powiedzieć. Gdy dałam mu do podpisu zdjęcie z jego naprawdę niesamowicie zabawną, wykrzywioną twarzą, rzekł - Hey, who is this crazy guy? A gdy Kawusz dała mu do podpisu zwycięską pałeczkę, napisał na niej XXX. Wtedy my z lekkim oburzeniem, że ułatwia sobie podpis, a on odparł - XXX it's because of the kisses! - i zrobił gest, pokazując na swoje policzki. Rozkoszne! A na miziate kawałki materiału, które Kawusz ma w swojej bluzce powiedział  - Oh, it's nice. To było typowo eerowe, przesympatyczne zachowanie.


A teraz Pauli! Jakiż on jest pozytywny. Uściskałyśmy go, oczywiście, brak zahamowania pełną parą. Pauli uroczo poklepał Kawusza po ramieniu, nie wiem, czy mnie też, bo zbyt wielki chaos panował w mojej głowie, by to zarejestrować. Lisa, szczęśliwa zdobywczyni kostki Pauli'ego, dała mu ją do podpisu - oczywiście, najśmieszniejszy żart Świata zespołów - podziękował za jej znalezienie i począł ją chować do kieszeni. A gdy zobaczył rysunek z bohaterami, stwierdził, że to on chciał być CatWoman.  Obiecałam mu, że specjalnie dla niego zrobię taką wersję. Zapytałam go, czy jesteśmy bardziej crazy od meksykańskich fanów (najdziksi na Świecie, przysięgam), odparł, że owszem, jesteśmy crazy. Cóż. Zapytałam go też, czy ciężka to praca, tak ciągle rozdawać autografy. Stwierdził, że nie, dla niego to zabawa. Jak go nie kochać?

Lauri! Choć zawsze powtarzał, że jest nieśmiały, nigdy nie sądziłam, że aż tak - czasami biedny i przytłoczony przez fanów marzących o jego majtkach  wydawał się naprawdę zagubiony. Ciężko było z nim złapać kontakt, bo rozchwytywany był przez fanów niczym mięso przez stado wilków. Oczywiście, starał się spełnić oczekiwania wszystkich, więc ciężko było mu jeszcze skupić się na odpowiadaniu. Ale! Miałam dwa nienormalne zdjęcia Lintu do podpisu na jednym, daty '97, stał wskazując na lalki powieszone na sznurku. Jego mina była bezcenna, gdy je zobaczył. Potem, nie wiem właściwie dlaczego, bo miałam już jeden autograf, dałam mu zdjęcie, na którym ma na brodzie dwie, pionowe czarne kreseczki , malowane jakby eyelinerem - zapytałam go, o co chodziło z tą stylizacją - wzruszył ramionami, jakby mówiąc - Ja po prostu, naprawdę tego nie wiem. Chciałam go także zapytać, co stało się z małą wersją Amandy, która wykluła się z jajka na koniec Heavy  - jazgocząc również  coś tak głupiego jak - You left her! She died!, ale źle mnie najwyraźniej zrozumiał, pomyślał, że chodzi o Amandę-Amandę, gdyż odpowiedział coś typu - No, she didn't. She's still in Vegas, drunk! - i odstawił króciutką pantomimę pijanej Amandy. Rozbawiłam go także na koniec, gdy Lisa dawała do podpisu plakat z Bravo (z tyłu było zacne oblicze Paris Hilton), więc obróciłam kartkę i powiedziałam, że właśnie pod jej twarzą powinien złożyć swój podpis. 


Miejsca brak, C.D. w poprzedniej notce!

Komentarze

~aneta Nie wiem w jaki sposób tutaj trafiłam, ale bardzo się z tego cieszę ;d Jeśli chodzi o zdjęcie to nie ma za co :D cudownie wyszli <3 a Twoje notki są boskie - wspomnienia ożyły (chociaż one ciągle są żywe - od 3 tygodni:D), zaraz się popłaczę :D chcę jeszcze raz.. Widzimy się za pół roku :*:*
01/06/2012 20:08:52
jonc O matko, dziękuję! Taaak, mi też się zbiera na płacz za każdym razem, jak oglądam filmiki i zdjęciaaaa ^^
Do zobaczenia za pół roku! Będzie genialnie! ^^
02/06/2012 20:43:34