Dla odmiany zdjęcie z tegorocznej inauguracji roku akademickiego AWF w Auli Leopoldina w mojej Alma Mater, bo ile można się gapić na jedną mordę (MOŻNA DŁUGO.). Zdaje się, że mój ostatni raz w stroju łowickim, aż czuję kluchę w gardle, ale nie będę płakać, bo to niczego nie da, wiedziałam przecież, że taki dzień nadejdzie.
W głębi duszy i tak mam nadzieję, że uda mi się gdzieś wkręcić w polski folk na obczyźnie. Ostatnio znów usłyszałam, że bardzo mi pasują stroje ludowe, jakbym była stworzona do ich noszenia.
No oczywiście, że tak (opoczyński moim faworytem!). I gwiazdorzenia w nich, gdzie się da.
Odrzuciłam dziś ortezę, chodzę prawie normalnie (choć troszkę boli).
Planuję dziś skończyć poprawki kolejnego, najgorszego podrozdziału. Chyba po prostu dorzucę schemacik kinematyczny całego obszaru. Ale wezmę się za to później, bo zauważyłam, że nawet jak próbuję coś zrobić przez cały dzień, to i tak kończyć się na tym, że konstruktywne poprawki wprowadzam po 16. Więc na razie herbatka, frywolitki i drama.
Walczę dalej z zauroczeniem. No dobra, nie walczę. Czekam, aż mi przejdzie. Zawsze przechodzi.