W końcu zrzuciłam foty z telefonu, mam pretekst do pisania not. Na zdjęciu kawałek Old College'u.
Moje współlokatorki narzekają, że się nudzą, grają w państwa-miasta bo nie mają co ze sobą zrobić. Mi jak zwykle odpierdala; idę na drugi koniec miasta do bankomatu, po żelki i oliwki do pobliskiego sklepu, kupić zeszyty i foldery na notatki, wsiadam w pierwszy lepszy autobus, jadę do ostatniego przystanku, wysiadam i zwiedzam miasto, uczę się kolejnej porcji słówek, oglądam filmy, wybieram moduły po raz piaty, czytam gazety, czytam właściwie wszystko co mi wpadnie w ręce bo boję się że coś przeoczę, że w pełni nie wykorzystam jakiejś szansy, w tle jest jeszcze radio, a ja czytam artykuł o produkcji kasków dla przemysłu i wojska, bo wydaje mi się cholernie ważne dowiedzieć się jak jest kewlar po hiszpańsku. Sama siebie dobijam. Jak jechałam do Hiszpanii to szczytem moich językowych marzeń było swobodne używanie subjuntivo w rozmowie; teraz używam nie tylko subjuntivo, ale też formy przeszłej i dalej mnie to nie satysfakcjonuje, dalej mam wrażenie że chuja umiem. Nic do mnie nie dociera, mogę się zesrać, a i tak będzie źle, i tak znajdę miliony rzeczy których nie wiem i nie potrafię.
Zarzucam też betonem w umiarkowanej ilości:
"popilnujesz mi torb?"
- podobno jest strajk metrarzy w Londynie
- co?
- no strajk metrarzy. Bo jak na kolei sa kolejarze, to w metrze są metrarze
"ja raz jak miałam pisać pracę to opiłam się kawy i dostałam kawokwiku i zaczęłam wpisywać do allegro jakieś głupie rzeczy na przykład kupa."
"na pierwszym spotkaniu podarował mi wielkie metalowe kuleczki analne bo stwierdził, że skoro mam krotkie włosy i ubieram się na czarno to na pewno muszę lubić ruchanie w dupsko"
btw mały bonusik, czyli studenckie zycie w UK :)
http://www.youtube.com/watch?v=xSQD8ILOOe0