a to my :)
moja ostatnia noc w Poznaniu spędzona romantycznie ze Stefanem nad jeziorkiem.
zaczęło się od "chodźmy na spacer". potem ja (jak to ja, jak dziecko), musiałam wszystkiego podotykać: jeziora, piasku, zamoczyłam stopę, stwierdziłam że całkiem znośna woda, i taka gładka, i weszłam po kolana, wróciłam do Stefana na pomost, zostawiłam mu buty i oznajmiłam że idę pływać. pływaliśmy na waleta, ja pierwszy raz w życiu, w ogóle pierwsze pływanie moje plenerowe w tym sezonie! potem wytarzałam się w piachu i poszłam jeszcze popływać. padało. wracałam w Stefanowym podkoszulku, dostałam do spania, paaaachnieeee :D wszysto było mokre i brudne od mojego pudru, kóry mi się rozwalił w torebce.
szukanie hostelu było najgorsze. błądziłam z mapką i parasolem, bo momentami padało, tyle dobrze że miałam walizkę na kółkach, bo z plecakiem bym zwariowała. ale znalazłam bardzo przyjemny hostel, odkryłam rewelacyjną chińską restaurację, która na szczęście jest też we Wrocławiu, i wróciłam bogatsza o trzy książki, "militarną" koszulkę i podkoszulek Stefana.
w tym miejscu chciałabym pogratulować Piotrusiowi przyjęcia do woja! :D