miała być część druga przeprowadzki, wyszła dupa, nie zrobiłam tak naprawdę nic. nawet obiadu.
cały dzień przed kompem. plany zmieniały się co pół godziny.
jestem materialistką. o tak.
romantyczny wieczór z Krzysiem przestał być romantyczny kiedy w trakcie oglądania jego ulubionego "Don Juana" Krzyś zaczął chrapać. potem już niewiele więcej było z niego pożytku.
na MM na wspólną sesję (na szczęście płatną) zaprosił mnie trzydziestoletni ekshibicjonista, nalegający bym mu zrobiła poglądowe zdjęcia komórką, bo musi je pilnie wysłać pani fotograf. przepraszam, czy każdy trafia na tak dziwnych ludzi czy tylko ja mam to niebywałe szczęście?
zamówiłam wymarzone oprawki. zamówiłam je tylko dlatego że już od jakiegoś czasu takich szukałam i były taniutkie, a poza tym miały bardzo pozytywne komentarze co do jakości i wytrzymałości, czyli coś idealnie dla mnie.
od kiedy poznałam znaczenie słowa "mizantropia" zaczęłam ją miewać. chociażby wczoraj olałam FAP, na który szykowałam się od tygodnia kiedy dowiedziałam się że akurat cudownie pokrywa się z moim tygodniem wolnego. olałam także grill na wyspie.
a dziś nagle dzwoniłam do Krzysia (mimo że miałam się na niego obrażać) i próbowałam go wyciągnąć chociaż na drinka, chociaż na krótko, bo ja chcę "PRZYTUL MNIE", ale nie, bo on CZYŚCI BROŃ.
nie mam filmu na dziś, bo wczoraj obejrzałam "Oczy Julii". trzeba zapuścić zasysanie czegoś i pójść zrobić jajecznicę.