Oczywiście wszystko, co pisałam ostatnio, przewróciło się do góry nogami.
Żadne 8nastki, wesela nie wypaliły, za to przydarzyła się kolejna wizyta w szpitalu, kolejna operacja i kolejne jedno wielkie "nie wiem".
Nie wiadomo, co mi jest, dlaczego, od czego i czy bedzie już dobrze.
Z okazji drugiej już operacji w to samo miejsce, mój brzuch bardzo powolnie dochodzi do siebie, jest juz ponad miesiac od zabiegu, a nadal jest spuchnięty.
Przykre jest to, ze choroba zaatakowala wtedy, kiedy zaczelam wracać do świata koni, jeździć codziennie, ba, okazuje się, że nawet z niedrożnym jelitem jeździłam, wzięłam Artura na lonżę i Tequilę na spacer... poczym wróciłam z Łodzi do Piotrkowa, by zaraz wrócić do Łodzi do szpitala ;)
A po szpitalu... chwila oddechu i przeprowadzka... Wyniesienie i uporzadkowanie calego domu w Piotrkowie w stanie tygodnia po operacji nie było chyba tym, o czym wtedy marzyłam... Do tego gniecenie w tramwajach, w których mój brzuch krzyczał ze strachu, ze zostanie zaatakowany xD Wszystko czego pragnie chora osoba.
Do tego w tej chwili choroba babci, brak domu, kłopoty z kasą...
Batomowa znowu zniedbana, a miałam się zająć jej kopytkami... O jeździe nie wspomnę... Póki co boję się jeszcze wsiąść, bo mam wrażenie, że moja blizna na brzuchu się rozleci przy pierwszym lekkim pociągnięciu przez konia...
A teraz się zrobi zima, więc pewnie nic się nowego w końskim świecie nie wydarzy...
Po prostu się do tego nie nadaję...
pomyśleć, że w marcu rozmyślałam nad operacją kręgosłupa W tej chwili marzę tylko o tym żeby wszelkie słowa: lekarz, szpital, leczenie, operacja odeszły jak najdalej.
Mam dość...
Bardzo bardzo dość...