Pamiętam tego hubertusa, podczas którego pierwszy raz w życiu spadłam z konia i złamałam rękę.
Pamiętam to zdjęcie, które tak przerobiłam na jakiś durny, słitaśny, blogowy konkurs za komcie.
i pamiętam ten piekielny 2005 rok, w którym wszystko zaczęło się zmieniać i po którym już nigdy nie było w porządku....
Myślałam, że nie da się żyć bez koni....
I nie da się...
Można oczywiście egzystować, poruszać się po tej dziwnej rzeczywistości, ale to nie życie.
Nie ma tu uśmiechu, słońca...
Był czas, że zaczęłam cieszyć się najdrobniejszymi sukcesami. Zwykłą pracą z koniem dla siebie... Bez marzeń o wygranej olimpiadzie, czy chociażby regionałkach...Naprawdę z wielu życiowych celów już zrezygnowałam. Odpuściłam, poddałam się...
Wczoraj, z okazji tego, że mam 2 lustra w mojej ogromnej łazience, spojrzałam na mój kręgosłup... i przecież wiedziałam, że jest źle... przecież widziałam mnóstwo rentgenów, na którym wyglądał przerażająco... ale jednak wczoraj przybiło mnie to bardziej niż zwykle...
Myślałam o operacji, ale wtedy zaczęłam chorować i przeszłam trzy z zupełnie innego, niewiadomego do tej pory powodu. Tak bardzo nie chcę kolejnej... Ciekawe jest też, czy w tej chwili byłaby taka możliwa... Nawet jeśli, to wiem, że byłaby najcięższa... Ale da się to jakoś przeżyć, prawda?
Tylko jak przetrwać rozstanie z sensem swojego życia?
Jak pogodzić się z ciągłą utratą wszytkiego po kolei?
Jak podjąć taką decyzję? Skąd mam wiedzieć, która będzie lepsza?
Boże... Mam tyle pytań, na które nie dostaję odpowiedzi... Tyle wątpliwości, strachu, braków...
Tyle niedocenionych starań...
i tak bardzo chcę..
Miałeś w sobie obraz życia, jakąś wiarę, jakieś żądanie, byłeś gotów do czynów, do cierpień i ofiar... a potem spostrzegłeś stopniowo, że świat nie żąda od ciebie ani czynów, ani ofiar, ani podobnych rzeczy, że życie nie jest heroicznym poematem z rolami bohaterów i tym podobnych postaci, lecz mieszczańską najlepszą izbą, gdzie ludzi w pełni zadowala jedzenie, picie i robótka na drutach, partia taroka i radio. (...)
Tak było ze mną. Przez jakiś czas byłam niepocieszona i długo szukałam winy w sobie. Życie, myślałam, musi w końcu przecież mieć rację, a jeśli wyszydzało moje piękne marzenia, to widocznie - sądziłam - moje marzenia były głupie i nie miały racji. Ale to nie pomogło. A ponieważ miałam dobre oczy i uszy, a przy tym byłam trochę ciekawska, przyjrzałam się dość dokładnie tak zwanemu życiu, moim znajomych i sąsiadom, pięćdziesięciu i więcej ludziom, ich losom, i wtedy przekonałam się, Harry, że moje marzenia miały rację, po stokroćmiały rację, podobnie jak twoje.
Natomiast życie i rzeczywistość nie miały racji....